Manhattan Love Story zadebiutowało 30 września. Grozi śmiechem, komicznym dialogiem umysłów męskiego i kobiecego, seksownymi aktorami i rosnącą potrzebą odwiedzenia Nowego Jorku. Rokowania? Może się spodoba. Może uzależni. Może zostanie.

Oby tak było, bo historia Dany i Petera jest w swojej banalności urocza. Ich perypetie, zabawne i mądre myślowe przepychanki, które dane jest nam słyszeć, zawstydzające incydenty czy wzruszające chwile mogące się zdarzyć tylko w Nowym Jorku dają 20 minut wytchnienia. To wystarczająco długo, by wciągnąć się w akcję, ściskając kurczowo kubek z gorącą czekoladą, raz po raz wybuchając śmiechem, a wystarczająco krótko, by zapałać nienawiścią do producentów za ucięcie źródła tej perwersyjnej przyjemności serialowego maniaka.

Postacie głównych bohaterów są zdecydowanie przerysowane. Dana to typowa przyjezdna szukająca w stolicy świata spełnienia marzeń, a Peter to przedstawiciel zgorzkniałych przystojnych dupków naszej galaktyki. Na randkach zachowują się jak nastolatkowie; gdy się kłócą - robią to jak dzieci. Oboje nie poznają siebie, a to wszystko przez wpływ jednego na drugie.

[video-browser playlist="633136" suggest=""]

Trudno powstrzymać śmiech, gdy Dana wychodzi ze sklepu z bielizną i wpada na swojego nowego przyjaciela, a podczas rozmowy wymachuje... stringami. Kradzionymi. Cóż, przynajmniej dziewczyna ma gust. Natomiast upajanie się złością Petera dowiadującego się o tym, że nie jest jedyny w walce o serce fajtłapowatej blondynki, wynagrodzi trudy każdego wtorku. Na razie Manhattan Love Story skupia się na relacji kobieta-mężczyzna w ironicznym wydaniu. Przywodzi mi to na myśl film Kobiety pragną bardziej o zredukowanej dozie dramatycznych zajść i zintensyfikowanym humorze.

2. odcinek utrzymuje przesłanie i charakter pilota. Fabuła idzie w dobrym kierunku, ograniczając wątki poboczne do minimum. Historia Dany i Petera jest ciekawie ujmowana, choć, co nieuniknione, wykorzystuje powtarzające się motywy. Urozmaica to jednak technologia XXI wieku i wejście do gry drobnych… unowocześnień. Jak na przykład aplikacji Tinder. (Dana: "Czuję się jak księżniczka!"). Pytanie brzmi: jak długo reżyserowie będą w stanie utrzymać ten związek atrakcyjnym dla zasiadających po drugiej stronie ekranu? Kiedyś zabraknie ekscytacji związanej z pierwszymi spotkaniami, pocałunkami i kłótniami. To będzie decydującą próbą.

Czytaj również: Oglądalność "Manhattan Love Story" i innych seriali

Ale obecnie możemy w każdy wtorek raczyć się skonsternowaną miną Petera po odbyciu konwersacji ze swoją koleżanką z pracy, za każdym razem ośmieszającą jego zagrywki na modłę samca alfa. Bunt wszczęłoby też zdjęcie z anteny zapierających dech w piersi ujęć Nowego Jorku - miejsca, gdzie spełniają się marzenia... i upokorzenia.

Słowem, życzę głównym bohaterom powodzenia w podbijaniu serc widzów - bo swoje już mają przebite strzałami amora.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj