Postać, która w serialu Sons of Anarchy odegrała znaczący, lecz bardzo krótki epizod, tym razem staje zdecydowanie na pierwszym planie. Lincoln Potter, portretowany przez Ray McKinnon, to bohater nadający koloryt zarówno omawianemu epizodowi, jak i całemu serialowi. Mayans MC. przybiera formę swoistej psychodramy, opierając się na konwencji przesłuchań, podczas których Potter daje upust ekscentrycznej charyzmie, rozmawiając z Miguelem i Emily. Serialowi Kurt Sutter bardzo do twarzy w takiej formie. Mimo że podczas konwersacji pozornie nic się nie dzieje, napięcie i emocje są tak wielkie, że trudno oderwać się od telewizora. Potter dominuje opowieść. To, co dzieje się na innych planach, nie robi już takiego wielkiego wrażenia. McKinnon perfekcyjnie interpretuje charakter tego dziwacznego śledczego. Cóż to jest za postać! Z jednej strony obdarzona manierą gwiazdy rocka, z drugiej nękana przez nerwicę natręctw. Momentami potulna jak baranek, innym razem bezwzględna niczym mafijny boss. Intencje Pottera nie są czytelne, co tylko nadaje mu wieloznaczności. Już w Synach Anarchii wyróżniał się na tle pozostałych, ale to teraz rozwija skrzydła. Ogląda się go z prawdziwą przyjemnością, zwłaszcza że scenarzyści przygotowali dla niego interesujące dialogi. Miguel i Emily stają się ofiarami Pottera. Śledczy inteligentnie i bezlitośnie wmanewrowuje mafijną rodzinę w bardzo niekorzystny układ. Tworzy to niezwykle ciekawą sytuację, bo przecież w poprzednim odcinku Galindo dostał podobną propozycję od Adelity. Wynikiem tego stworzył się nietypowy układ, w którym każda z sił potrzebuje Miguela do swoich celów. Jaki ruch wykona przywódca kartelu? Można w tym momencie zaryzykować stwierdzenie, że z ósmym odcinkiem, Mayans M.C. definitywnie zrywa ze spuścizną po Synach Anarchii. Okazuje się bowiem, że to nie klub motocyklowy jest tutaj kluczowy, a Miguel Galindo. Na tym etapie opowieści, to wokół niego dzieje się najwięcej i to jego otoczenie generuje najciekawsze wątki. Zostawmy na chwilę Galindo oraz Pottera i sprawdźmy, co dzieje się  na dalszym planie. Niestety tutaj fajerwerków fabularnych nie ma, choć zakończenie odcinka bardzo dobrze rokuje. Twórcy nadal eksploatują wątek rodzinny Coco. Pogłębiają również podział wewnątrz Mayans, poprzez zantagonizowanie Riza z resztą grupy. Konflikt ten jednak zostaje szybko ( i brutalnie) zażegnany, także nie ma tutaj potencjału na dalszy ciekawy rozwój. Jako że większość czasu ekranowego pochłaniają przesłuchania Pottera, pozostałe segmenty są krótkie i mało znaczące. Mimo że stanowią część ciekawych historii, na tym etapie opowieści zbytnio ich nie wzbogacają. Przykładowo, Felipe ostrzega duchownego przed zemstą Adelity, ale do samego odwetu na razie nie dochodzi. Podobnych momentów jest kilka, ale nie razi to za bardzo, ponieważ motyw przewodni epizodu jest wystarczająco zajmujący. Na uznanie zasługuje sposób, w jaki rozwija się postać Coco i jak ją interpretuje aktor Richard Cabral. Wciąż nic dobrego nie można natomiast powiedzieć o Ezekielu, który wydaje się z odcinka na odcinek coraz mniej istotny fabularnie. Być może zaskakujący finał zmieni coś w tym temacie. Ósmy epizod Mayans M.C. za nami i nie ma już wątpliwości, że mamy tu do czynienia ze świetnym serialem. Produkcja rozkręcała się bardzo powoli, ale było warto cierpliwie czekać na tak dobry odcinek. Mimo że nie wszystko jest tutaj idealne, trudno nie zachwycać się psychodramą z Potterem, Galindo i Emily w rolach głównych. Aktorsko i scenariuszowo to prawdziwy spektakl. Zdecydowanie chcemy więcej takich motywów.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj