Po zeszłotygodniowym, dość intensywnym epizodzie twórcy dają widzom trochę przestrzeni i czasu na rozsmakowanie się w świecie serialu. Bohaterowie dostają nieco swobody. Nie muszą gonić za niecierpiącymi zwłoki celami, a mają czas zająć się innymi sprawami lub po prostu pozwolić sobie na chwilę refleksji. W ślad za tym M.C. rusza do jednego z zaprzyjaźnionych kasyn, w celu zrobienia biznesu z chińską mafią oraz zrealizowania pewnego brudnego zlecenia. W rodzinie Galindo natomiast nadal atmosfera przesiąknięta jest nerwowością i oczekiwaniem, co nie przeszkadza członkom familii prowadzić działań na własną rękę. W obydwu wątkach nie chodzi o akcję, a o natężenie dramatyzmu. Niepotrzebnie więc twórcy starają się zintensyfikować opowieść, wprowadzając do niej motywy charakterystyczne dla thrillerów i kina akcji. Przykładowo, zupełnie zbyteczna wydaje się wizyta Emily na placu, gdzie kartel dokonał odwetu za porwanie syna Galindo. Jej działanie można oczywiście uargumentować matczyną potrzebą, ale nie da się oprzeć wrażeniu, że fabularnie motyw ten nie ma zupełnie sensu. Sytuację Emily można było zdramatyzować w inny, mniej łopatologiczny sposób. Wprowadzenie jej na plac, gdzie w każdej chwili mogła zostać zlinczowana, miało wywołać nastrój zagrożenia, a finalnie stało się mało potrzebnym segmentem. Podobne motywy dało się zauważyć podczas akcji w kasynie. Czy konfrontacja z policjantami miała jakieś fabularne uzasadnienie? Jeśli pokłosie pobicia gliniarza będziemy obserwować w kolejnych odsłonach, to z pewnością tak, ale jeśli chodziło tylko o odniesienie sytuacji bieżącej, do przeszłości EZ, to ponownie mamy do czynienia z dość bezpretensjonalną zagrywką. Przeszłość Ezekiela wciąż ma wiele niewiadomych. Teraz dowiedzieliśmy, że był on w jakiś sposób zamieszany w postrzelenie stróża prawa. Atak na głupkowatych policjantów w kasynie wywołał bolesne wspomnienia. Czy jednak tajemnicza przeszłość EZ nie mogłaby być lepiej przedstawiana? Czy retrospekcje muszą pojawiać się w tak oszczędnych i nieco chaotycznych formach? Całe szczęście w omawianym odcinku jest kilka elementów, przypominających nam o tym, że oglądamy produkcję twórcy jednego z najlepszych seriali w historii. Co ciekawe, tym razem nie są to intensywne sceny akcji, a właśnie motywy rozwijające postacie i nadające im nieco dramatyzmu. Wciąż jestem pod wielkim wrażeniem postaci Miguela Galindo, który pełen jest wewnętrznych sprzeczności. Coraz rzadziej widzimy go w roli bezwzględnego mordercy, a częściej jako rozdartego męża i ojca, niemogącego poradzić sobie ze spuścizną po swoim ojcu. Duże wrażenie robi scena w łóżku, podczas której Galindo zamiast ukarać żonę za samowolkę, przeprasza ją, roniąc łzy. Na tę chwilę, mafioso, jest zdecydowanie najciekawszym bohaterem Mayans MC. Drugim dobrze rozwijającym się wątkiem jest historia rodziny Reyesów. EZ wraz z bratem Angelem i ojcem Felipe połączeni są bardzo specyficzną więzią. Bohaterowie są sobie bardzo bliscy, choć mają też osobiste tajemnice. Po raz kolejny dostajemy emocjonalną scenę, podczas której ojciec przykrywa do snu swoich synów, tak jakby mieli po kilka lat. Stosunki panujące w rodzinie Reyesów są przepełnione niedopowiedzeniami i sekretami, jednak na tym etapie trudno wątpić w ich wzajemną miłość. To bardzo dobry punkt zaczepienia dla widzów szukających w serialu protagonistów w krwi i kości. Mayans M.C. w trzecim odcinku pędzi już własną drogą, zbaczając mocno z kursu przejętego przez Sons of Anarchy. Serial nadal ma kilka problemów na poziomie narracji i fabuły, ale z epizodu na epizod widać progres. Kurt Sutter wciąż posiada „to coś”, co pozwala mu ostatnim machnięciem pędzla nadać swojemu dziełu znamię wyjątkowości. W omawianej odsłonie widać to w przypadku postaci Galindo i rodziny Reyesów. Czas pokaże, czy w kolejnych odcinkach podobnych motywów będzie więcej.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj