Podobnie jak w pierwszym sezonie, także i teraz Mayans MC łapie drugi oddech w końcówce. Duża w tym zasługa Kurta Suttera, który jest scenarzystą omawianej odsłony (napisał również finał). Wreszcie pojawiają się emocje, członkowie gangu mają poważny problem do rozwiązania, każdy z bohaterów zostaje zaangażowany, a dialogi są treściwe jak nigdy dotąd. Ręka fachowca robi różnice, nawet jeśli to tylko wycinek z większej całości. Gwiazdą odcinka jest z pewnością Bishop – postać, która mimo swojej roli w gangu, nie pojawiała się do tej pory na pierwszym planie. Teraz od razu trafia na głęboką wodę. To on musi zdecydować, w którą stronę pójdzie gang. Po masakrze zgotowanej Majom przez Vatos Malditos, motocykliści muszą zdecydować, czy dokonać krwawej zemsty. Odwet rozbiłby ciężko wypracowany układ z Synami Anarchii. Sytuacja jest bardzo dyskusyjna, ponieważ Majowie nie stracili człowieka (jeszcze) i przy odrobinie wstrzemięźliwości, tę gorzką pigułkę dałoby się przełknąć. Oczywiście w gangu następuje poważny rozłam. Bishop będzie musiał podjąć decyzję wbrew swoim ludziom.. Cóż, taka rola lidera. Ten iście szekspirowski dylemat robi się jeszcze bardziej sugestywny, gdy w szeregach Majów dochodzi do zdrady. Oto kolejny, drugoplanowy członek grupy morduje ciężko rannego Riza. Robi to, żeby zaostrzyć konflikt i wywołać wojnę pomiędzy dwoma konkurującymi gangami. Intryga się zagęszcza, a widz przeciera oczy ze zdziwienia – czemu we wcześniejszych odcinkach nie można było w ten sposób prowadzić opowieści? Serial ujawnia swój prawdziwy potencjał, a oglądający zastanawia się, po co były te słabe quasi-proceduralne odcinki. Przy takich odsłonach jak ten widoczne jest, że duch Synów Anarchii nie zanikł całkowicie. Dylematy bohaterów są przecież znamienne dla serialu-matki. Bardzo dobrze, że zarówno Bishop, jak i Taza dostają olbrzymi zastrzyk osobowości i zaczynają wreszcie działać. Świetnie wypada Coco, któremu z gniewem jest bardzo do twarzy. Zapalczywość rannego Maja jest zrozumiała, a dążenie do krwawej zemsty może być siłą napędową finałowych rozstrzygnięć. Nasi bohaterowie w końcu zyskują twarz. Rychło w czas, bo wcześniej było z tym średnio na jeża. Mieliśmy maglujących się pomiędzy sobą Reyesów i Galindo, a pozostali stanowili tło tych przepychanek. Teraz nasi bohaterowie wychodzą na pierwszy plan, wraz ze swoimi wewnętrznymi demonami, wątpliwościami i obawami. W bieżącym epizodzie zyskuje nawet Alvarez, który po raz pierwszy musi zmagać się z rozterkami moralnymi. Dziwne, że dopiero teraz daje o sobie znać konflikt lojalnościowy. Patrząc na zbliżające się wydarzenia, decyzje Alvareza będą miały kluczowe znaczenie dla finałowych rozstrzygnięć w wątku przewodnim. Tak jak przypuszczaliśmy, Dita odpowiada za śmierć matki Angela i Ezekiela. Panowie będą chcieli się zemścić, a to z kolei stawia ich w kontrze do Miguela Galindo. Jak w tej sytuacji zachowa się Emily? Dziewczyna wciąż manewruje pomiędzy dwoma światami. Kocha swojego męża i jest mu wierna, ale nie może zaprzeczyć niszczycielskiej sile jego matki. W finałowej konfrontacji każda ze stron będzie musiała coś poświęcić. Niezależnie, po której stronie Emily się opowie, kogoś straci. Jeśli bracia Reyes dokonają zemsty, zniszczą trwały do tej pory sojusz. To, co w poprzednich odcinkach przypominało źle skonstruowaną operę mydlaną, teraz nabrało finezji charakterystycznej dla dzieł wspomnianego wyżej Szekspira. Zauważmy, że po bieżącej odsłonie praktycznie każdy znajduje się na krawędzi. Wszystkie wątki są otwarte, a bieg wydarzeń jest trudny do przewidzenia. W przeciągu jednego epizodu udało się więc dokonać niemożliwego. Wydawało się, że historia tak mocno zboczyła z właściwych torów, że nie da się jej już uratować. A tu niespodzianka – nie dość, że został nadany właściwy kierunek, to jeszcze pojawiły się dawno niewidziane w tym serialu emocje. Dzięki świetnie napisanej historii wielki finał zapowiada się bardzo interesująco. Ciekawe tylko czy twórcy otworzą furtkę do kolejnego sezonu, czy zamkną całość definitywnie. Doniesienia o problemach realizacyjnych nie nastrajają optymistycznie. Z drugiej strony, jak pokazuje bieżący epizod, sercem i duszą Mayans MC jest Kurt Sutter. Bez jego obecności zachodzi zagrożenie, że całość pogrąży się fabularnym marazmie, który przepełniał drugi sezon serialu.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj