Wayward Pines” zaczyna się intrygująco, otwierająca sekwencja przywodzi na myśl pewien znany serial ABC sprzed lat, a w nastrój wprowadza szalenie klimatyczna czołówka. Natychmiastowo wyłapujemy również tajemniczą, niemal oniryczną atmosferę miasteczka - Wayward Pines to kolejny okaz z kolekcji enigmatycznych amerykańskich prowincji. Im jednak dalej, tym gorzej – zamiast stopniowego piętrzenia się sekretów otrzymujemy kolejne oczywistości. O tym, że mieścina nie jest taka, jaką pozornie się wydaje, dowiadujemy się już w pierwszej połowie odcinka; ewentualne wątpliwości co do psychofizycznej kondycji Ethana i tego, czy może rzeczywiście sytuacja nie jest wytworem jego wyobraźni, również zostają szybko rozwiane. Nawet frapująca wiadomość o braku świerszczy jest bezzwłocznie rozjaśniona. Nie ma tajemnicy, nie ma budowania napięcia, nie ma cierpliwości w nakreślaniu wielowymiarowej intrygi – żadne rodzące się pytanie nie zdąży wbić się w podświadomość widza i tutaj kończą się wszelkie analogie ze wspominanym „Lost”. Przyczyny takiego stanu rzeczy są przynajmniej dwie. Przede wszystkim - fatalną decyzją okazuje się prowadzenie fabuły w sposób dwutorowy. Pokazywane równolegle historie żony Burke’a i Adama Hasslera tylko wytrącają z równowagi i nie pozwalają wczuć się w nastrój opowieści. Jeszcze gorzej prezentują się retrospekcje, które do fabuły wnoszą niewiele i spokojnie można byłoby je pominąć. Szkoda, że podobnie jak w literackim pierwowzorze początek historii nie został poświęcony wyłącznie ekspozycji Ethana Burke'a. Drugi podstawowy problem to ogólna tonacja i brak subtelności. Twórcy (zarówno reżyser, scenarzysta, jak i reszta ekipy) prowadzą odcinek ze sprawnością i wdziękiem chirurga operującego za pomocą siekiery. Siermiężnym dialogom brakuje polotu, a każda kolejno wprowadzana postać jest nawet bardziej groteskowa od poprzedniej. Taka konwencja, balansująca na granicy dramatu, horroru i pastiszu, w zamyśle mogła mieć spory potencjał, ale przez natychmiastowe kontrowanie jej wydarzeniami z zewnętrznego świata sprawia wrażanie nieudolnej. [video-browser playlist="688566" suggest=""] A może po prostu jest nieudolna? I nie obędzie się bez wrzucenia kamyczka do ogródka niejakiego Manoj Nelliyattu Shyamalana. Reżyser, lepiej znany jako M. Night Shyamalan, jest również twórcą i prowadzącym serialu, więc odpowiada za wygląd całości i to do niego skierowane są powyższe słowa krytyki. Trudno uwierzyć, że autor „The Sixth Sense” nie radzi sobie obecnie nawet z wprawnym rzemieślnictwem. Znajdą się oczywiście amatorzy jego stylu i sam nie przekreślam możliwości, że w kolejnych odcinkach zanotuje długo wyczekiwany przełom, ale zła reputacja powoli zaczyna wyprzedzać hinduskiego reżysera. Na skromne słowa uznania zasługuje gwiazdorska obsada – Matt Dillon, Melissa Leo i Terrence Howard to aktorzy z oscarowymi konotacjami, a partnerują im takie tuzy małego ekranu jak Toby Jones, Carla Gugino czy choćby Juliette Lewis. W tej ciasnej konwencji, niepozostawiającej miejsca na niedopowiedzenia, radzą sobie całkiem nieźle i to prawdopodobnie ich urok ratuje całość przed całkowitą klęską. „Where Paradise Is Home” cierpi bowiem na "chorobę pilota" – porusza za dużo wątków i śpieszy się, aby w 40 minut rozrysować przedstawiony świat, wprowadzić bohaterów i zaprezentować, co jeszcze dobrego ma w zanadrzu. To o tyle kuriozalne, że serial planowany był jako limitowana seria – dlaczego więc zabrakło twórczej cierpliwości lub decyzji o dwugodzinnej premierze? Czytaj również: Chad Hodge o kulisach serialu „Miasteczko Wayward Pines” i premierowym odcinku W kolejnych odcinkach jest już ponoć lepiej, ale jeśli dotarłeś tutaj i dalej nie wiesz, czy inwestować swój czas w odwiedziny „Wayward Pines” , to sugeruję wstrzymać się i spróbować obejrzeć całość jednym tchem. W skondensowanej dawce serial może okazać się przyjemną, jednorazową przygodą na letni wieczór – w pamięci bowiem na dłużej nie zagości.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj