Mój przyjaciel smok to lekka i sympatyczna opowieść dla młodszych. I dla tych, którym nigdzie się w dzisiejszym kinie nie śpieszy.
Ten film przypomina mi stare produkcje Disneya, które czasem można było oglądać przed laty w polskiej telewizji. Byłem wtedy małym brzdącem i raz na jakiś czas (zwykle od święta) pojawiały się w ramówce telewizyjnej dwie godziny z Disneyem. Najpierw półgodzinna kreskówka, a potem pełnometrażowy film fabularny w którym jakieś dzieciaki mają jakieś przygody – często z udziałem zwierząt. Te filmy już wtedy były lekko staroświeckie, a moje dzieciństwo przecież było niemal czterdzieści lat temu…
Wygląda na to, że w Disneyu zatęsknili za takimi filmami. I nakręcili nowy. Zatrudnili do niego świetnych aktorów (Robert Redford, Bryce Dallas Howard, Karl Urban), niezłe dzieciaki, w miejsce zwierzaków wprowadzili wielkiego futrzanego smoka (oczywiście z efektów specjalnych) i opowiedzieli fabułę garściami czerpiącą z
Księgi Dżungli,
King Konga i jeszcze kilku fajnych źródeł. Jak to w Disneyu – jeśli ma się zdarzyć coś naprawdę złego – zdarza się na samym początku fabuły, by potem było już coraz sympatyczniej i bardziej familijnie. Smok jest futrzany, by łatwiej było się do niego przytulać (ale, jak trzeba, to lata czy zieje ogniem), ludzie bywają głupi, ale wszystko da się naprawić – zdrowy, przedszkolny Disney jak za dawnych lat. Zresztą tak naprawdę to jest fabuła z dawnych lat, ale kto by tam o tym dziś pamiętał.
No url
Czy jest dziś sens kręcenia takich filmów? Myślę, że tak. Dzieci wciąż są dziećmi i w zalewie superszybkich kreskówek może będzie nawet dla nich jakimś odkryciem i nowością, że można opowiadać inaczej, subtelniej, nie tak gwałtownie. Sama opowieść naprawdę wciąga i jest świetnie zagrana – zarówno młodzi aktorzy, jak i starsze gwiazdy grają postacie do bólu stereotypowe, ale jakoś sympatycznie się to ogląda. Świetną robotę robi też sam smok – to jeden z oryginalniejszych przedstawicieli tego gatunku w XXI-wiecznym kinie. Odbyłem długą dyskusję z synem czy to gad, czy może jednak ssak, bo bardzo przypomina psa ze skrzydłami. Lata zresztą z gracją, z jaką wyobrażamy sobie latające krowy, co samo w sobie jest już niezła atrakcją.
Słowem – nie jest to film, który koniecznie trzeba obejrzeć w kinie – zwłaszcza jeśli nie ma się dzieci, które z pewnością będą się na seansie bawić lepiej od nas. Co nie zmienia faktu, że Disney po raz kolejny (po
Maleficent czy
The Jungle Book) ciekawie i niebanalnie odrestaurował kawałek własnej historii. Tak trzymać.
Za bilet na film
Pete's Dragon oraz inne filmy familijne w
Multikinie rodzic zapłaci tyle co dziecko.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h