Myśląc o serialu, którego akcja umiejscowiona jest w szpitalu, błyskawicznie na myśl przychodzą Chirurdzy czy „Ostry Dyżur”. Gdzieś w tle przejawia się też House M.D., ale produkcja stacji FOX była znacznie bardziej oderwana od sal operacyjnych niż dwa seriale wspomniane wcześniej. Na chwilę obecną w ramówkach amerykańskich stacji z dramatów medycznych pozostał tylko serial Shondy Rhimes, ale i on wydaje się być znacznie bliżej końca niż początku. Uważnie obserwująca rynek telewizyjny stacja TNT, która ma obecnie bardzo dobry okres, kolejny raz pakuje do swojej ramówki serial z akcją osadzoną w szpitalu. Ambitna produkcja Davida E. Kelleya i Dr. Sanjaya Gupty ma za zadanie przebić się do widzów z taką siłą, by Monday Mornings zagościło w ramówce na dłużej.
Bez względu na to, jak bardzo Monday Mornings chce być inne od Chirurgów, Kelley i Gupta nie są w stanie uciec od porównań. A te nasuwają się już na samym starcie. Z zaskoczeniem stwierdzam jednak, że Monday Mornings jest produkcją inną, w wielu aspektach różniącą się od niezwykle popularnego serialu Shondy Rhimes. To na pewno pierwszy atut. Twórcy nie powielają schematów, starając się za wszelką cenę pokazać szpital i pracę lekarzy (w tym chirurgów) z innej, bardziej brutalnej strony, odmiennie niż w obyczajówce stacji ABC. A do tego człowiek szybko zostaje wyprowadzony z błędu – na sali operacyjnej wcale nie musi być ciemno i ponuro, tak jak w Seattle Grace.
[image-browser playlist="595028" suggest=""]
©2013 TNT
Monday Mornings nie traci czasu na pokazywanie szybkich „numerków” w dyżurce, gdzie lekarz prowadzący zabawia się z niedawno poznaną stażystką. Produkcja nie skupia się również na romansach, wątkach miłosnych pomiędzy bohaterami. Lekarze w Chelsea General Hospital to profesjonaliści, którzy doskonale wiedzą, że najważniejszy jest pacjent. Relacje pomiędzy kolegami z pracy są chłodne, niekiedy wymuszone. Neurochirurdzy zdrowo rywalizują ze sobą, przez co poprawiają swoje umiejętności; traktują się z szacunkiem, ale nie szukają przyjaciół. Nawet jeśli pomiędzy Tiną (Jennifer Finnighan) i Tylerem (Jamie Bamber) rodzi się jakieś uczucie, to nie jest ono w żaden sposób eksploatowane. W delikatny sposób scenarzyści starają się to podpowiedzieć, jednorazowo wychodząc poza szpital - do domu Tiny, by pokazać jej męża.
W założeniach Monday Mornings miało być serialem o heroicznej pracy lekarzy z Chelsea General Hospital. Nieoczekiwanie, pilotażowy odcinek serialu pokazuje bohaterów jako ludzi, którzy popełniają błędy. Można odnieść wrażenie, że produkcja stara się pokazać ich porażki, które teoretycznie sprawiają, że czują się silniejsi. W praktyce dyrektor personelu Chelsea General Hospital, dr Harding Hooten (Alfred Molina), zwołuje na szpitalnej auli spotkania M&M (morbidity and mortality - zachorowalność i śmiertelność) ze swoimi pracownikami. Na takich zebraniach lekarze są rozliczani, często w brutalny sposób, z tego, jak wykonali swoją pracę. Jeśli komuś należy się pochwała – otrzymuje ją. Jeśli ktoś zawalił – zostaje to ujawnione przed wszystkimi lekarzami pracującymi w szpitalu.
[image-browser playlist="595029" suggest=""]
©2013 TNT
Kelley i Gupta zdołali zebrać całkiem interesującą obsadę, ale trudno oczekiwać, by aktorzy dawali z siebie wszystko już w pierwszym odcinku. Nieco więcej spodziewałem się po weteranie, Vingu Rhimesie, który wciela się w legendarnego szefa ostrego dyżuru, znanego jako El Gato. W pilotażowym odcinku było go zbyt mało, ponieważ epizod w dużej mierze skupiony został na wątku Tiny i Tylera, a także operacji mózgu małego chłopca. Kompletnie oderwany od rzeczywistości wydaje się być dr Sung Park (Keong Sim) – Koreańczyk lubiący wracać do swoich poprzednich operacji, które często nie kończyły się po jego myśli. W założeniach bohater miał bawić, ale mnie bardziej irytował.
Monday Mornings to na pewno serial inny niż Chirurdzy. Ale czy lepszy? Odpowiedź na to pytanie poznamy za kilka tygodni. Produkcja ta ma potencjał, ale trudno stwierdzić, w jakim kierunku będą szli scenarzyści. Wydaje się bowiem, że całej historii brakuje nieco spójności. Widz zostaje wrzucony do Chelsea General Hospital, ale w podświadomości wie, jak wygląda praca w Seattle Grace czy tez wcześniej w Country General Hospital. Starcie z inną rzeczywistością szpitalną wcale nie musi się spodobać każdemu, a bohaterowie nie dostarczają na chwilę obecną tylu emocji, ile powinni w dramacie medycznym. Może po prostu trzeba czasu na to, by poznać ich lepiej?
Ocena: 7/10