Mów mi Vincent ("St. Vincent") jest fabułą, w której zawiązanie dość nietypowych relacji pomiędzy bohaterami rozpoczyna się, gdy samotna matka (Melissa McCarthy) wprowadza się na Brooklyn wraz ze swoim małoletnim synem, Oliverem (Jaeden Lieberher), jednak z racji tego, że musi utrzymać dom, nie ma czasu na opiekę nad synem. Z rozwiązaniem przychodzi postać Vincenta (Bill Murray) – zrzędliwego sąsiada w typie podstarzałego Kolesia z Big Lebowskiego, który w ramach poszukiwania metod na spłatę długów oferuje swoje "opiekuńcze" zdolności za odpowiednią opłatą. Nie trzeba wiele czasu, aby znajomość z początku skazana na niepowodzenie okazała się czymś (w ekscentryczny sposób) wartościowym, bowiem Vincent zastępuje Oliverowi ojca i uczy go, jak w kolejnych sytuacjach poradzić sobie w życiu, jednocześnie wciągając chłopca w świat hazardu, klubów nocnych oraz barów o wątpliwej opinii, dzięki czemu często napotykają oni na swojej drodze rosyjską prostytutkę w ciąży (Naomi Watts).
O ile historia wydaje się nie być wyjątkowo oryginalna, to jednak nie można jej odmówić bezpretensjonalnej formy, rozważnie wykreowanych bohaterów oraz solidnego i wyważonego humoru, nawet pomimo ogólnie nieco gorzkiego wydźwięku, jednak bez przesadnego sentymentalizmu, który twórcy zręcznie ominęli.
[video-browser playlist="632698" suggest=""]
Rzetelny poziom aktorstwa jest największym atutem produkcji – przede wszystkim obsada dwóch głównych aktorek wbrew ich dotychczasowemu emploi. McCarthy, znana przede wszystkim z ról komediowych, podjęła się zagrania wiecznie zajętej matki, która każdy problem odbiera w przesadnie poważny sposób, zaś Naomi Watts, kojarzona z bardziej dojrzałymi rolami, w mocno przerysowany sposób zagrała emigrancką prostytutkę z intensywnym, rzucającym się w oczy makijażem. Prym wiedzie jednak stary wyjadacz Murray oraz debiutujący Jaeden Lieberher, który charakteryzuje się niesamowitą charyzmą oraz niespożytymi pokładami energii oraz naturalizmu w swojej postawie. Dość powiedzieć, że Bill Murray zagrał samego siebie – wyluzowanego ponad miarę starszego mężczyznę, którego problemy przypominają te, z którymi borykał się swego czasu Charles Bukowski. Co ważne jednak, aktorzy drugoplanowi nie ustępują mu ani na krok – wszyscy są po równo obdarowani czasem ekranowym, bez wyraźnego pierwszeństwa, dzięki czemu ogląda się ich w naturalny i przyjemny sposób.
Czytaj również: Złote Globy 2015 - ogłoszono nominacje
Mów mi Vincent nie jest obrazem zaskakującym ani też nadmiernie porywającym - prawdopodobnie wypadnie Wam z głowy po kilku dniach, jednak jest na tyle dobrze skonstruowaną opowieścią z barwnie wykreowanymi bohaterami, iż warto poświęcić mu półtorej godziny swojego czasu. Poza schematami zaciągniętymi z innych filmów to jednak wciąż naprawdę dobra komedia, którą po prostu ogląda się z przyjemnością. No i warto wybrać się także do kina ze względu na Billa Murraya.