Mroczne umysły to tegoroczny film sci-fi oparty na książce młodzieżowej pod tym samym tytułem. Jak sprawdza się na wielkim ekranie? Oceniam bez spoilerów.
Główną bohaterką filmu The Darkest Minds jest Ruby Daly, dziewczyna, która jest obdarzona niezwykle potężnymi umiejętnościami. Poznajemy ją jako dziesięciolatkę, by w krótkiej retrospekcji dowiedzieć się, jak to się stało, że trafiła do zamkniętego ośrodka dla szczególnie uzdolnionych dzieci oraz dlaczego jej rodzice jej nie pamiętają. Gdzieś w tle rzucono półgębkiem, że większość dzieci i młodzieży tego świata po prostu umarła na tajemniczą chorobę, w związku z czym ta ocalała część prawdopodobnie ma budzić w nas jeszcze większą grozę i niepokój – trzeba być bowiem naprawdę wyjątkowym, by stawić opór chorobie, która kosi rówieśników. Nie wyjaśniono jednak tego, co tak naprawdę spowodowało, że dzieci poumierały ani tego, skąd wzięły się moce głównych bohaterów. Z tej przyczyny nie sposób oprzeć się wrażeniu, że film jest adresowany tylko do tych widzów, którzy znają książkowy pierwowzór – dla innych momentami może być po prostu nieczytelny.
Największym problemem tej produkcji jest fakt, że tak naprawdę jest ona dopiero rozgrzewką do dalszej historii. Film zapewne sprawdziłby się jako wstępna część serii i twórcy prawdopodobnie liczyli na to, że powstanie jej kontynuacja – nie widzę innego powodu, dla którego historia została nam aż tak okrojona. Ruby do samego końca nie wie, na czym polegają jej moce – wszyscy wkoło powtarzają jej, że jest potężna, tymczasem my jako widzowie zupełnie tego nie widzimy. Nie wiemy, czym tak naprawdę zajmuje się Liga, na czym polega szkolenie nowych rekrutów mających stanąć do walki z systemem ani jaki los spotkał bohaterów, których poznawaliśmy od pierwszych minut filmu. Wszystko jest po prostu ucięte i niestety nie jest to dobre rozwiązanie – film nie zachęca, niewiele sobą reprezentuje i tak naprawdę jako odrębna i samodzielna historia o niczym nie opowiada. Może i mamy główną bohaterkę, która z jakichś powodów jest wyjątkowa, może i mamy grupę dzieciaków, którzy muszą żyć na wygnaniu w strachu przed rządem, ale nic z tego nie wynika i nie są to motywy, których byśmy już nie widzieli w innych produkcjach młodzieżowych (nie bez przyczyny na myśl nasuwają się skojarzenia z The Hunger Games czy The Maze Runner). Nie znajdziemy tu nic nowego.
Nie mogę również przekonać się do głównej aktorki, Amandla Stenberg. Dziewczyna prezentuje w większości scen podobną minę. Albo raczej dwie, które przynajmniej można poprawnie odebrać – wesołą i smutną. W scenach, w których emocje mają sięgnąć zenitu, widać wyraźnie, że powstrzymuje się od śmiechu, co rujnuje cały efekt. Z obsady najbardziej wyróżnia się Skylan Brooks, który gra Pulpeta – jego żarty i sposób bycia wypadają bardzo naturalnie. Łatwo można go polubić, bo tak naprawdę to jedyna osoba, która wyróżnia się na tle pozostałych mdłych bohaterów. O pomstę do nieba woła także sam wątek miłosny – Ruby i jej nowy kolega zakochują się w sobie niczym za sprawą strzały amora, a mi zwyczajnie trudno uwierzyć w prawdziwość tego uczucia i tym bardziej poświęcenia, na jakie obydwoje są gotowi. Czegoś wyraźnie tutaj zabrakło.
Trudno brać ten film na poważnie, bo tak naprawdę nie wywołuje żadnych wrażeń. Przez cały seans wzdrygnęłam się na fotelu tylko raz – konkretnie w momencie, w którym zza rogu wyskoczyła znienacka postać Lady Jane (kompletnie niewykorzystana rola Gwendoline Christie). To jednak typowy jump scare – poza nim trudno tu mówić o jakichkolwiek większych emocjach czy reakcjach na to, co dzieje się na ekranie. Grozy nie budzą nawet antagoniści – tak naprawdę przez większość czasu nie wiadomo, kto jest tym głównym złym, w związku z czym ani przez chwilę nie można zadrżeć o los głównych bohaterów. A gdy już wreszcie dowiadujemy się, kto powinien wywoływać w nas największy niepokój, nie pozostaje nam nic innego niż westchnięcie i wzruszenie ramionami – taka właśnie była moja reakcja na ujawnienie „największego czarnego charakteru”. Postaci bez żadnej charyzmy, takiej, która wzbudza raczej politowanie aniżeli strach.
The Darkest Minds to słaby film, który trudno dobrze zrozumieć bez znajomości książki. Być może jej fani znajdą w tej historii coś wartego uwagi lub zwyczajnie dopowiedzą sobie to, co nie zostało wyjaśnione na ekranie. Z mojej perspektywy jednak jest to kolejna mdła historia o nastolatkach, z wieloma pozaczynanymi a niedomkniętymi wątkami i z grozą, która usilnie wybija się na pierwszy plan, a której tak naprawdę wcale nie czuć. Jeśli chodzi o realizację, nie mam większych zastrzeżeń – film proponuje ładne ujęcia, także z drona, a efekty specjalne wyglądają wiarygodnie. Szkoda tylko, że nie wykazano się taką dbałością przy samym scenariuszu.