Dzięki powieści Mszczuj po raz kolejny powracamy do uniwersum Kwiatu Paproci Katarzyny Bereniki Miszczuk, by obcować (czasem nawet dosłownie) ze słowiańskimi bogami, ze szczególnym uwzględnieniem enigmatycznego, zawsze coś knującego i skłonnego do swawoli Swarożyca. Większość cyklu stanowiły opowieści o Gosławie, uczącej się na szeptuchę u Baby Jagi (tak naprawdę Jarogniewy) i wdającej się w romans z Mieszkiem (zbieżność imion zdecydowanie nieprzypadkowa). Osobiście jednak wolę drugą część cyklu, opowiadającą o młodych, niesfornych latach szeptuchowania Jarogniewy, która nie boi się walczyć z upiorami, a i z charakteru jest znacznie bardziej harda i zadziorna niż dosyć spolegliwa i kochliwa Gosia. Jej skomplikowana relacja ze Swarożycem, którą można by nazwać relacją love-hate, a także złożony związek z nieporadnym młodym kapłanem Mszczujem wydają się pełne rumieńców i spokojnie wystarczyłyby na wielką epopeję, godną 47 tomów Sagi o Ludziach Lodu Margit Sandemo. Wspomnijmy tylko, że w poprzedniej części Gniewa główna bohaterka musiała powściągnąć zakusy strasznej – zarówno z wyglądu, jak i z charakteru – byłej (nie w jej oczach) narzeczonej Mszczuja oraz jego snobistycznych rodziców. Przy okazji Jaga zmagała się z ciekawym przypadkiem dziewoi, która za namową rodziny pośmiertnie stała się Dziewanną. Nie wiedziała, że co roku będzie czekała na nią okrutna śmierć i przemiana w Marzannę. Nic dziwnego, że mogło ją to wyprowadzić z równowagi i zagrozić światu, a przynajmniej osadzie Bieliny, w której mieszka Jaga. Tak się składa, że szeptucha zawsze natyka się na jakieś nadprzyrodzone problemy i spokojnie mogłaby powtarzać za Chandlerem, że „kłopoty to moja specjalność”.
Źródło: Mięta
W Mszczuju nie mogło być inaczej. I choć sam Mszczuj pęta się po opowieści, jak zwykle nieco za bardzo rozmemłany i na zmianę zbyt idealistyczny lub zbyt zdroworozsądkowy, główną postacią opowieści pozostaje Jaga. Tym razem los (lub, jak chciałoby się napisać, słowiańska Dola) zetknie ją z intruzem z Syberii, bardzo mroźnym i raczej nieprzyjaznym Dziadem Mrozem, który być może z wyglądu przypomina nieco św. Mikołaja z reklamy Coca-coli, ale charakter ma raczej wredny. Co gorsza, prócz Dziada (zdecydowanie nie Dziadka) Mroza i jego świty z kniei wychylają się inne potwory na czele z leleniem – krwiożerczym i gadatliwym jeleniem wielkości sporego łosia. Łatwo nie będzie. Będzie za to bardzo zimno, bo wszystkie opisy momentów, w których Jaga marznie, naprawdę wywołują gęsią skórkę i ochotę, by zawinąć się w ciepły koc z dwoma parami wełnianych skarpet na stopach, popijając rozgrzewającą nalewkę z czarnego bzu (przepis zapobiegliwie dołączony do książki). Albo przywołać Swarożyca, który rozgrzałby nas w inny sposób. Oczywiście, gdyby się zjawił, bo z tym bywa różnie – bogowie bywają kapryśni.
Znakomitym bonusem do Mszczuja jest umieszczone pod koniec opowiadanie Czterej bracia, doskonale komponujące się z fabułą powieści, w której wspomniani bracia się pojawiają, i to w niezbyt chwalebny sposób. Opowiadanie sprawi, że już zawsze będziemy pamiętać, by nie wchodzić w drogę szeptusze, która mogłaby zechcieć się na nas zemścić. A tak się składa, że pod ręką ma mikstury niemal na każdą okazję.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj