Marvel coraz śmielej poczyna sobie na rynku filmowym. Odrzucając wszelkie schematy, przeplata ze sobą skrajne, wydawać by się mogło, światy superbohaterów, czyniąc ich przygody bardziej atrakcyjnymi dla znudzonego odlewaniem form odbiorcy. Po wielkim sukcesie, jakim okazało się Avengers, przyszedł czas na trzecią odsłonę Iron Mana, która - jak się okazało - również nawiązywała do wielu nowojorskich wydarzeń ze wspomnianego wyżej filmu. Skoro i ten zabieg przełożył się na świetne wyniki w box office, chyba nikt nie wątpił, że zapowiadany z wielką pompą Thor: Mroczny świat obierze jakiś inny kierunek. Biorąc na warsztat poprzedni (choć średnio udany) film z tej serii, Alan Taylor postanowił pójść w klasyczną rozrywkę, gdzie fabuła jest tylko pretekstem do prezentowania licznych scen batalistycznych, pościgów i zapadających w pamięć one-linerów. Udało się, czego żywym przykładem są przepełnione sale kinowe.
Zanim jednak marketing zrobił swoje, producenci musieli zmierzyć się z wieloma przeciwnościami losu. Jedną z nich był niezbyt fortunny wybór kompozytora oprawy muzycznej – Cartera Burwella. Nie zdążył on nawet wejść do studia, gdy odrzucono jego muzyczne koncepcje. Na ratunek przyszedł Brian Tyler, którego muzyka do Iron Mana 3 zbierała właśnie wysokie noty wśród krytyków filmowych. Pomimo dosyć krótkiego czasu danego mu na zapoznanie się z projektem i realizację (ok 16 tygodni), dla Tylera była to niesamowita okazja do umocnienia swojej pozycji u decydentów Marvela. Czy udało mu się stworzyć coś na tyle przekonującego, by zaistnieć w świadomości nie tylko swoich pracodawców?
Zdecydowanie tak! Boskie atrybuty bohaterów ścierających się ze sobą w epickich starciach musiały znaleźć swoje ujście w ilustracji, która w wykonaniu Briana Tylera brzmi wyjątkowo apetycznie. Kompozytor stawia przed nami bezkompromisową partyturę, która nie boi się korzystać z pełnego dobrodziejstwa orkiestrowego i chóralnego brzmienia. Natłok efektów dźwiękowych wręcz domagał się pewnej równoważni w postaci dynamicznej i głośnej muzyki. Dzięki temu widowiskowe sceny inwazji, walk i pościgów nabierają w pełni dramatycznego wydźwięku, a przewijające się w tle przebojowe tematy szybko zapadają w pamięć i towarzyszą nam jeszcze długo po zakończeniu projekcji filmu. Najważniejsze wydaje się jednak to, że kompozycja, która przyczynia się do poprawy odbioru filmu Taylora, stanowi również jakość samą w sobie.
Większość krytyków zgodnie twierdzi, że jest to jeden z najbardziej przebojowych soundtracków Briana Tylera w jego karierze. Trudno polemizować z tym stwierdzeniem, zwłaszcza że proponowane blisko 80 minut muzyki wciąga nas tak mocno, iż nawet się nie spostrzegamy, gdy wybrzmiewają ostatnie takty zamykającej krążek marvelowskiej fanfary. Układ wydanego nakładem Intrady albumu również nie pozostawia wielu wątpliwości. Całość pozbawiona jest filmowej chronologii, miotając nas od prezentujących paletę tematyczną uwertur, poprzez interpretujące je, pełne wigoru fragmenty akcji, przeplatane nielicznym underscore i piękną liryką. Wszystko to stworzono z rozmachem, który zawstydza nawet samego Iron Mana 3.
Najbardziej poraża jednak różnorodność tematyczna, jaka staje się udziałem tej ścieżki dźwiękowej. Na potrzeby drugiej odsłony "Thora" Brian Tyler stworzył cztery odrębne grupy tematyczne, z których możemy wyszczególnić kolejne dwie. Z oczywistych względów na pierwszy plan wysuwa się motyw tytułowego bohatera, który w postaci fanfary często powraca w wielu fantastycznych aranżacjach. Niestety olbrzymią wadą tej melodii jest jej źródło inspiracji – jeden z odcinków serialu "Enterprise" zilustrowany przez Amerykanina w 2003 roku. Kwestia oryginalności kładzie się zresztą cieniem na całej kompozycji. Nie ma bowiem tematu, który nie przypominałby nam czegoś, co już mieliśmy okazję usłyszeć. Czy mimo tego muzykę do Mrocznego świata możemy nazwać dobrą kompozycją? Zdecydowanie tak!
Tym, co z pewnością powstrzyma nas od przedwczesnego zakończenia przygody z soundtrackiem, jest niesamowity klimat, jaki spaja tę kompozycję od jej początków do ostatnich sekund wybrzmiewającej fanfary Marvela. Podniosły ton, utożsamiany z mityczną krainą Asgardu i rodziną królewską, to tylko jeden element tego kompleksowo opracowanego muzycznego świata "Thora". Po drugiej stronie barykady stoi bowiem Malekith i jego świta Mrocznych Elfów, których ilustrują pełne grozy, rozciągłe dęciaki i dysonanse z wybijającym się apokaliptycznym chórem. Swoistego rodzaju ciekawostkę stanowi temat Lokiego, który wykonany został na harfie. Jest to dosyć niespotykany sposób opisywania czarnego charakteru, niemniej w tym konkretnym przypadku symbolizuje obłęd, w jaki popadł brat Thora.
Wszelkie płaszczyzny, na których ścierają się te siły, owocują niezwykle dynamiczną i pompatyczną muzyką akcji, która nawet jak na standardy Tylera jest nad wyraz epicka w brzmieniu. Już otwierające krążek Thor: The Dark World daje nam preludium do podniosłej atmosfery, jaka kształtowała będzie gros ścieżki dźwiękowej. Nie zawsze w tak radosnym i przygodowym wydaniu jak w dobrze zaaranżowanym Journey to Asgard, Battle of Vanaheim czy As The Hammer Falls. Sceny inwazji na Asgard i prawie cała finalna konfrontacja to sprawne przemieszczanie się pomiędzy heroicznymi fanfarami a licznymi dysonansami, osadzonymi na rytmicznych perkusjach dyktujących tempo akcji. Destrukcyjne działania Malekitha znajdują swoje ujście również w fantastycznej pracy chórów nienarzucających się nam przy byle jakiej okazji. Jeżeli jednak miałbym coś do zarzucenia muzyce jako całości, to zbyt trailerowe brzmienie w niektórych scenach batalistycznych. Brian Tyler przegina z przerostem formy, dając tym samym do zrozumienia, że muzykę w tych momentach traktuje bardzo przedmiotowo.
Zupełnie inaczej sprawy się mają, gdy weźmiemy na warsztat warstwę liryczną. Kanwą do zaistnienia takowej jest miłosna relacja między Thorem a Jane oraz smutek Lokiego wynikły ze straty matki. Ten ostatni wątek przynosi nam zresztą dwa piękne utwory, które z pewnością zaliczyć możemy do highlightów ścieżki dźwiękowej. Na pierwszy plan wysuwa się Into Eternity z poruszającym wokalem Azam Ali (znanej nam już z podobnych wykonań w "Dzieciach Diuny"). Ów żal przekładany jest też na ogół nastrojów panujących w Asgardzie po katastrofalnej w skutkach inwazji Malekitha. Intrygującym wydaje się fakt, że Tyler spogląda na ceremonię pogrzebową oczami głównego bohatera i Lokiego zarazem, starając się właśnie w ten sposób interpretować ból po stracie bliskiej osoby. Narzędziem wykonawczym jest tutaj wspomniany wyżej wokal, a stonowana muzyka fantastycznie komponuje się z wymowną wizualizacją odpływających w dal płonących łodzi. Przedłużeniem tych nastrojów jest równie piękny pod względem wykonania utwór Lokasenna, będący alternatywną wersją filmowego Deliverance.
Płytę zamyka fanfara skomponowana na zlecenie Marvela. Od tej pory towarzyszyła ona będzie czołówkom każdego filmu produkowanego przez to studio.
Tak na dobrą sprawę o muzyce do Mrocznego świata można pisać wiele. Wszystkim zaś polecam gorąco sięgnięcie po ścieżkę dźwiękową Tylera, bo choć nie jest to geniusz godny zapisania w annałach klasyki muzyki filmowej, z pewnością wychodzi przed szereg podobnych gatunkowo ścieżek popełnianych rokrocznie bez większej pasji i polotu.