Na krawędzi rozwijało się bardzo dobrze aż do 10. odcinka, gdzie coś siadło i wszystko zaczęło kierować się w niekorzystnym kierunku. I teraz mamy jedynie kontynuację czegoś, co wydaje się być błędną decyzją fabularną i może po prostu brakiem odwagi na zaskoczenie widza oraz zbudowanie większych emocji. Mowa oczywiście o powrocie Leny Korcz (Kamilla Baar), której zadanie teraz opiera się na prostym schemacie: korzystać z bycia martwą, by rozwiązać sprawę. Przynajmniej tak się wydaje przez część odcinka, ale szybko z tego motywu zrezygnowano. Dlatego też cała decyzja o powrocie z martwych jest tym bardziej niezrozumiała, bo nie oferuje żadnego rozsądnego wpływu na fabułę.
Po prostu Lena wraca i akcja rozgrywa się tak, jakby do jej "śmierci" w ogóle nie doszło. To razi w wielu momentach - szczególnie gdy wyjawia kolegom z firmy, że jednak żyje. Reakcje są dziwne, mało naturalne i kompletnie wyprane z emocji. Niedawno byli żądni krwi za śmierć Leny, a gdy ta powraca z martwych, robią ledwo zdziwione miny? To nie tak powinno wyglądać. Kuriozum sięga zenitu w związku z relacją Leny z Czyżem - czy naprawdę chwilowa sympatyczna rozmowa mogła doprowadzić do tego, co widzom pokazano? To nie ma najmniejszego sensu i fabularnej podstawy.
Czytaj również: "Na krawędzi" z niższą oglądalnością podczas emisji 2. sezonu
Kiedy jednak odcinek skupia się na sprawie kryminalnej, jest nieźle. Nie tak ciekawie jak w większości odcinków tego sezonu, ale przynajmniej jest interesująco, a fabuła rozwija się w odpowiednim tempie. Szczególnie podoba mi się wyjawienie prawdy o chłopaku Tamary (Maja Hirsch). To rozwiązanie bardziej satysfakcjonuje niż mdła historia o miłości i zemście.
Na krawędzi pod koniec 2. sezonu zamiast trzymać w napięciu psuje się i rozczarowuje. Było już tak dobrze, ale kilka błędnych decyzji skierowało ten serial na mało atrakcyjne tory.