Zwolniony ze służby operator sił specjalnych (Chris Pine) ma problemy, by odnaleźć się w cywilnym życiu, a także i kłopoty finansowe. Za namową swojego przyjaciela z czasów służby zatrudnia się więc w prywatnej firmie ochroniarskiej, będącej przykrywką dla niesankcjonowanych operacji rządowych. Szybko okazuje się jednak, że zostaje on wplątany w intrygę, w której stawką jest życie jego i jego najbliższych, wszystko bierze w łeb, a on sam zostaje wystawiony na śmierć podczas zagranicznej misji. Motyw dość oklepany i nie ma co po Najemniku oczekiwać ponownego odkrycia koła. Zwłaszcza że jest parę dziur w scenariuszu i osobiście nie rozumiem motywu, dla którego nasz bohater zostaje wystawiony na śmierć. Nie można złego słowa powiedzieć o grze Chrisa Pine'a. Choć jego bohater nie jest zbyt skomplikowaną postacią, aktor wyciąga z niego z niego tyle, ile się da. Można wręcz powiedzieć, że marnuje się w tej roli, a jego występ na ekranie nie dość, że ratuje ten film aktorsko, to jeszcze przyćmiewa całą resztę. Nie to, żeby jego koleżanki i koledzy po fachu specjalnie mieli co tu do roboty, biorąc pod uwagę relatywną kameralność tego filmu. Poza scenami akcji bowiem, mamy w zasadzie tylko krótkie sceny interakcji bohatera z resztą obsady, które mają budować jego historię oraz pchać produkcję do przodu.
fot. materiały prasowe
Nie znaczy to, że Najemnik jest kompletnie złym filmem. Na pochwałę zasługują tu naprawdę dobre sceny akcji. Są szybkie, dobrze zrealizowane, trzymające widza na skraju fotela. Są one zrealizowane w stylu, który lubię najbardziej, czyli w odpowiedniej mieszance efektowności i taktyczności, gdzie i fajnie się to ogląda i stara się to być realne. Choć i tu zdarzają się małe wpadki, zwłaszcza jeśli chodzi o pseudonimy grupy, ale to już czepianie się szczegółów. Chodzi mianowicie o to, że pseudonimy grupy to Kojot 1, Wilk 2 i Lis 3, podczas gdy w takich przypadkach jest jedno hasło wywoławcze, po którym następują numery, na przykład Wilk 1, Wilk 2, Wilk 3, a dowódca ma pseudonim Wilk i sufiks Actual lub Command. Co do samej realizacji scen akcji, to już przy okazji drugiego Johna Wicka zauważyłem, że w takich momentach zaczyna się wykorzystywać szkolenie na torach IPSC (International Practical Shooting Confederation) i jej odpowiednika amerykańskiego, USPSA, czyli dyscyplinie strzelectwa szybkiego/praktycznego. Najbardziej jest to widoczne w scenie ucieczki w Rzymie, gdzie całość przypomina bardzo zaawansowaną sekcję 3-Gun (zawodów, gdzie używa się pistoletu, strzelby i karabinu). w Najemniku natomiast najbardziej wychodzi to na wierzch w scenie ostatniej strzelaniny. Niby drobna rzecz, ale z pewnością ucieszy fanów broni i sportowego strzelania. To, w połączeniu z całkiem dobrą techniczną realizacją, daje nam film, który choć jest przewidywalny, wolno się rozkręca, ale jednak dostarcza sporo rozrywki. Jeśli przymknąć oko na dziury w scenariuszu, dostajemy naprawdę niezły akcyjniak i choć pierwsze 30 minut ciągnie się strasznie wolno, to w mojej ocenie warto się przemęczyć.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj