Jednym z ważniejszych wątków odcinka jest dojrzewanie Randy'ego, najmłodszego z braci, który jest zapalonym żołnierzem, ale nic mu nie wychodzi. Pomysł, aby cały humor oprzeć na jego perypetiach z radzeniem sobie z własną wrażliwością jest nawet niezły, ale jego realizacja pozostawia wiele do życzenia. Problemem staje się Parker Young, który gra dokładnie tę samą głupkowatą postać co w serialu Suburgatory. Tyle że tam to się sprawdzało z uwagi na specyficzną konwencję, a tutaj podane w mniej strawnej formie jedynie irytuje. Motyw z opowiadaniem fabuły Toy Story 3 i dziwacznymi wyobrażeniami Randy'ego wcale nie bawi. Niczego zabawnego nie widzę też w próbach treningu najmłodszego brata. Wątku nie ratuje także zdanie sobie sprawy, że pozbawienie Randy'ego wrażliwości jest błędem. Końcowa scena z patrzeniem na jego spotkanie z żonami miała być emocjonalna i poruszająca, ale absolutnie taka nie jest.
Rywalizacja Pete'a i Perez to zabieg zalatujący sztampą, ale mający wyśmienity potencjał komediowy. Szkoda, że twórcy kompletnie go marnują, oferując suche żarty, marne motywy nawiązuje do "Top Chef" i dość nieumiejętnie budowany zalążek romansu. Zamiast bawić, ich walka po jakimś czasie zaczyna irytować, bo jej forma jest momentami idiotyczna i kompletnie nie zabawna. To jest dokładne przeciwieństwo Brooklyn Nine-Nine, gdzie głupie motywy wynikają z konwencji i niebywale śmieszą. Przy Enlisted trudno orzec, czy coś z tego w ogóle może wzbudzić choćby delikatny uśmiech.
[video-browser playlist="634290" suggest=""]
Nieporozumieniem jest wybranie kilku reprezentatywnych członków oddziału, którzy wyraźnie mają odgrywać większe role. Grupa stereotypowych i diabelnie nudnych postaci jest niesamowicie nieciekawa i nie potrafi wnieść nawet odrobiny komizmu. Absurdem jest pojawienie się nowego czarnoskórego rekruta, który rzuca okrutnie czerstwe żarty na temat tego, że nikt go nie zna.
Enlisted ma potencjał na komedię z sercem i z jajem, ale zamiast tego twórcy wolą raczyć widzów opowiastką bez pomysłu i ciekawych bohaterów.