New X-Men: Z jak Zagłada to dowód na to, że opowieści o mutantach wciąż mają w sobie wielki potencjał. Potrzebne jest tylko odpowiednie podejście do warstwy fabularnej. Takowe zaproponował geniusz komiksu: Grant Morrison. Już po przeczytaniu pierwszych stron albumu widać, że był to strzał w dziesiątkę.
Granta Morrisona nie trzeba przedstawiać żadnemu miłośnikowi komiksu. Autor uwielbia treściwe opowieści, w których niekoniecznie akcja znajduje się na pierwszym planie. W
Azylu Arkham zagłębił się w jaźń Batmana, tylko po to, żeby odnaleźć drzemiące tam demony. W
Doom Patrolu zanurzył się w surrealizmie i abstrakcji, naginając ramy opowieści obrazkowej do granic możliwości. Tradycyjne superbohaterskie historie pod jego piórem zyskiwały na nieoczywistości i złożoności fabularnej. U Morrisona zawsze dużo się mówiło, a odbiorca zabierający się za lekturę jego komiksów musiał być przygotowany na uważne czytanie dymków dialogowych.
Niby jest to oczywiste, jednak we współczesnych zeszytach superbohaterskich niestety nie stanowi to reguły. Na początku XX wieku marvelowskie historie z roku na rok ubożały, koncentrując się na bezpretensjonalnej akcji i zostawiając treść daleko w tyle. Na powyższej tendencji ucierpiały między innymi opowieści ze świata mutantów. Serie X-Men, na przestrzeni lat zgubiły „to coś”, stając się przeważnie niewybredną rozrywką dla młodych czytelników. Ten stan rzeczy próbował zmienić właśnie Grant Morrison. Gość miał konkretnie nakreślony plan, który zresztą możecie przeczytać w wydanym w naszym kraju pierwszym tomie New X-Men. Do czego dążył ten wielki scenarzysta?
W
New X-Men drużyna naszych bohaterów zostaje zredukowana do sześciu osób, wliczając w to profesora X. Oprócz założyciela szkoły dla mutantów w skład zespołu wchodzą: Cyclops, Jean Grey, Beast, Wolverine i Emma Frost, która dołącza do pozostałych na samym końcu. Na dalszym etapie pojawiają się również inni znani lub mniej znani bohaterowie, ale to na powyższej szóstce koncentruje się główny wątek. Herosi stają naprzeciwko nowego przeciwnika. Tym razem nie jest to Magneto, a Cassandra Nova – zło wcielone kryjące wielką tajemnicę. Ma ona olbrzymią moc i jest w pewien sposób powiązana z jednym z głównych bohaterów. Szczegółów tutaj jednak nie zdradzimy, ponieważ stanowią one klucz do fabuły.
Bohaterowie bardzo szybko wpadają w sam środek olbrzymiej zawieruchy. Przeżywają wiele przygód, walczą z potężnymi przeciwnikami i starają się rozwiązać swoje zagmatwane sprawy osobiste. Całość ma charakter filmowy, a nawet serialowy. Wydarzenia są tak ciekawie przedstawiane, że trudno oprzeć się przeczytaniu komiksu za jednym zamachem. Powyższe było z resztą częścią planu Morrisona. Zainspirowany filmem
X-Men Briana Singera chciał nadać fabule podobny charakter. Wynikiem tego dostajemy przygodowy obraz pełen rozrywkowych akcentów. Historia nie jest jednak wolna od wątków dramatycznych, a nawet obyczajowych, które rozwijają postacie i sprawiają, że żyją one własnym życiem. Nie tylko gonią w przeraźliwym pędzie za kolejnym starciem z potężnym antagonistą. Bardzo często zatrzymują się, pozwalając sobie na refleksję. To właśnie takie motywy są cechą charakterystyczną stylu Morrisona i to stanowi wyróżnik New X-Men na tle innych serii przedstawiających losy mutantów.
Autor zainspirowany dziełami
Chrisa Claremonta i Johna Bryne’a tworzy historię brawurową, pomysłową i odważną. W wielu miejscach czekają na nas szokujące zwroty akcji, a niektóre rozwiązania są tak nieszablonowe, że aż dziw bierze, iż znalazły się one na kartach komiksu o
X-Men (ostatni rozdział, w którym prawie nie pada żadne słowo to istny majstersztyk). Fabuła ma charakter przygodowy, jednak nie przeszkadza to twórcom uczłowieczyć nieco mutantów. Znikają gdzieś fikuśne i kolorowe stroje. W ich miejsce pojawiają się bojówki i mundury. Bohaterowie nadal są seksowni i postawni, jednak daleko im do nieskazitelnych herosów. Życie osobiste większości z nich pozostawia wiele do życzenia. Morrison poświęca dużo miejsca, żeby pokazać to, co dzieje się wewnątrz poszczególnych postaci. Członkowie X-Men wreszcie różnią się od siebie charakterologicznie – superbohaterowie komiksowi niepisani na jedno kopyto to wbrew pozorom nie jest tak często spotykana sprawa. Przykładowo, Emma Frost to złośliwa zołza, a Hank McCoy jest nieco przygaszonym cynikiem. Wolverine zarówno drażni, jak i imponuje łobuzerską postawą, a profesor X dużo bardziej przypomina zgorzkniałego Szefa z Doom Patrolu niż sympatycznego łysola ze wcześniejszych historii o X-Men.
Za kreskę w komiksie
Z jak Zagłada odpowiada przede wszystkim Frank Quitely. Rysownikowi nie można absolutnie nic zarzucić, choć nie ma tutaj mowy o jakimś genialnym podejściu do szkicowaniu superbohaterów. Na pewno duże znaczenie ma unikatowy wygląd niektórych postaci. Pod wpływem tzw. wtórnej mutacji część bohaterów zaczęła się nieco zmieniać. Beast z małpoluda stał się…gigantycznym kotem, a Emma Frost nabrała nieco kryształowej urody. Quitely dobrze radzi sobie z tymi metamorfozami. Umiejętnie oddaje również bardziej naturalistyczny styl X-Menów.
New X-Men: Z jak Zagłada to już stary komiks. Po jego wydaniu w świecie superbohaterów wiele się wydarzyło, jednak praca Granta Morrisona odcisnęła duże piętno na dalszych przygodach mutantów. Autorska seria genialnego Szkota zmieniła spojrzenie na estetykę tego typu historii i udowodniła, że o X-Men można opowiadać w nieco bardziej ambitny sposób. W
Z jak Zagłada znalazło się miejsce dla kontekstów społecznych, psychologicznych, a nawet politycznych. W miejsce bezpardonowego mordobicia pojawiły się osobiste refleksje. Zmniejszony kształt drużyny zadziałał na korzyść całości, a przygodowy charakter fabuły i czytelna narracja sprawiły, że komiks idealnie nadawałby się na kinowy blockbuster. Jednym słowem, Grant Morrison znów stanął na wysokości zadania.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h