W szóstej serii znów twórcy eksplorują wątek rodziny Stackhouse’ów. Pamiętacie jeszcze tajemnicę, jaką owiana była prawdziwa tożsamość Sookie? Jak każdy wampir ze względu na jej wspaniały zapach zastanawiał się, czym jest? Przez kilka sezonów nie tylko dowiedzieliśmy się, że jest wróżką, ale też poznaliśmy wszystkie problemy i cechy tych istot; w najnowszej serii z kolei poznajemy ich króla i jednocześnie dziadka Jasona i Sookie. W czwartym odcinku uzupełniona została ostatnia luka – wiemy, że do Luizjany przybył Warlow, morderca matki i ojca rodzeństwa Stockhouse’ów.

Okazuje się nim być Ben, z pozoru niegroźny mężczyzna przypadkowo odnaleziony ledwie kilka dni wcześniej przez Sookie. "At Last" neguje to, co widzieliśmy i wiedzieliśmy poprzednio. Ben na pewno nie jest niegroźny, żaden z niego mężczyzna, właściwie to nawet żaden z niego wampir. Tajemniczy Warlow to mieszaniec – w jego żyłach płynie zarówno krew bojących się światła dziennego potworów, jak i dobrze znanym Stockhouse’om wróżek. Chwila… co takiego?!

Oglądający Czystą krew od pewnego czasu mogą czuć się jak bracia Winchester z Supernatural. Ci ostatni na swojej drodze napotykają ciągle nowe, dotąd niespotykane kreatury, o których ludziom kiedyś się tylko śniło. Gdy na początku czwartego sezonu pojawiły się anioły, widzowie i sami łowcy byli w szoku. Od tej pory nie ma potrzeby kwestionować istnienia kogokolwiek, czy też raczej czegokolwiek. W serialu HBO podobnie – czasy, w którym zaskoczenie wywoływało pojawienie nowego gatunku, ujawnienie prawdziwego oblicza dobrze znanego nam bohatera, minęły bezpowrotnie. Czysta krew z postmodernistycznej opowieści o mniejszościach i dyskryminacji stała się kampowym horrorem.

W tej armii nadprzyrodzonych istot coraz mniej wyraźna staje się fabuła, a większość wątków żyje własnym życiem. Alcide pojawia się na ekranie tylko gdy producenci orzekną, że nie można wyemitować dwóch odcinków pod rząd bez muskularnego męskiego torsu, a Sam już od kilku sezonów podąża w bliżej niezidentyfikowanym kierunku. Podczas gdy jeszcze kilka lat temu wszystkie poboczne wątki były w jakiś sposób związane z głównym motywem sezonu, teraz oglądamy te same twarze, ale już bez wyraźnych powodów ku temu.

Najciekawiej prezentuje się to, co wynika z samej genezy serialu, czyli walka wampirów z ludźmi. Ulubieniec żeńskiej części fandomu, Alexander Skarsgård, powrócił do grania zimnokrwistego drania, który nie boi się poświęcić cudzego życia w imię przetrwania własnego gatunku. Całkiem zgrabnie prowadzony jest też wątek Billa, który choć wciąż cierpi na piętno kiczowatej Lilith z poprzedniego sezonu, teraz ma wyraźny cel – doprowadzić do ziszczenia się wizji wampira w słońcu. Na razie jego starania nie przynoszą efektów, ale kto wie, może do końca sezonu ktoś przywiezie do Bon Temps magiczne pierścienie z Mystic Falls.

Choć powieści Charlaine Harris nie są najwyższych lotów, a kolejne sezony coraz bardziej od nich odbiegają, paradoksalnie może lepiej byłoby, gdyby scenarzyści bardziej się ich trzymali. Magia świata wykreowanego przez Alana Balla prysnęła już jakiś czas temu. Sam twórca zresztą już zwinął interes – wbrew dyplomatycznym wypowiedziom, wydaje się, że nie bez przyczyny.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj