"Hello, Cruel World", czyli witaj, okrutny świecie – to bardzo dosadne określenie, jak na tytuł odcinka, ale jakże prawdziwe w odniesieniu do tego, czego jesteśmy świadkami. Rzeczywiście to, co do tej pory było standardem, teraz wydaje się zaledwie mgiełką przeszłości. A to jest tylko jedna z wielu pozytywnych zmian, jakie są podstawą siódmej odsłony Supernatural. Kolejnym bardzo udanym elementem jest rozpoczynanie akcji dokładnie w tym samym miejscu, gdzie została zakończona w poprzednim odcinku. Idąc dalej tą drogą - nie mamy przeciągania na siłę wątków, co było niejako na porządku dziennym w serii oznaczonej numerem 6. Można by jeszcze długo wymieniać różne pozytywne zmiany, mniejsze lub większe, ale te najbardziej rzucają się w oczy i mają największy wpływ na jakość drugiego odcinka.
Fabuła! Już się nią zachwycałem podczas premiery. Tutaj jest jednak jeszcze lepsza. Prowadzone są w sposób równoległy dwa równorzędne wątki. Nie jest to może nowatorskie, ale zastosowane już po raz drugi sprawdza się moim zdaniem doskonale. Podobnie było przecież w przypadku pierwszego odcinka, kiedy osobno śledziliśmy losy Sama, Deana oraz Castiela. Ponadto, nadal nie brakuje elementów zaskoczenia oraz mini-cliffhangerów (swoją drogą, to jest chyba ostatni krzyk mody – zawieszenie akcji pod koniec odcinka). Dzięki temu czekamy z niecierpliwością cały tydzień na dalszy rozwój wydarzeń, który został ucięty w najciekawszym momencie. Bez wątpienia – fabuła i serialowa mitologia stanowią podstawę i są jednocześnie najważniejszymi elementami siódmego roku przygód braci Winchester.
[image-browser playlist="607714" suggest=""]©2011 The CW Television Network
Trudno pozostać obojętnym wobec tego, co się dzieje w głowie Sama. Nieszablonowy sposób, w jaki twórcy podeszli do tego zagadnienia sprawił, że ten wiejący nudą wątek stał się dla mnie jednym z najciekawszych. Wizje Lucyfera (w tej roli niezastąpiony Mark Pellegrino), jego cięte riposty i uzasadnione pomieszanie z poplątaniem świata rzeczywistego z wyimaginowanym sprawia, że cała ta sytuacja jest niezwykle realna i szalenie interesująca tak dla Sama, jak i dla widza. Duża w tym zasługa Jareda Padaleckiego, którego specjalnym fanem nie jestem, jednak to, jak się rozwinął w ostatnich odcinkach i jak gra postać młodszego Winchestera – ręce po prostu same składały mi się do oklasków. W połączeniu tego wątku z elementem zaskoczenia, który cechuje fabułę, tworzy się coś naprawdę wyjątkowego.
Dean także nie ustrzegł się problemów. Mimo że już widzieliśmy go w wielu scenach, kiedy przeżywał niezwykle trudne sytuacje i targały nim silne emocje, to takie momenty nigdy się nie nudzą – przynajmniej w przypadku tej postaci. Wydawało się, że to jest bohater taki sam, jakiego od zawsze znamy. I tu brawa dla Sery Gamble, która pokazuje, że nie zamierza spocząć na laurach i pozwala postaciom ewoluować, zmieniać się, przystosowywać do nowych sytuacji. To kolejny mocny punkt w tej nowej odsłonie naszych starych znajomych.
[image-browser playlist="607715" suggest=""]©2011 The CW Television Network
I na koniec jeszcze jeden powrót do fabuły odcinka i sezonu. Tym razem jednak od innej strony. Historia jest ciekawa, ponieważ znajdujemy się niby w tym samym otoczeniu, a jednak w zupełnie nowym. Są potwory i to jakie! Interesujące i złe do szpiku kości, czyli takie, jakich się powinniśmy bać i jakich faktycznie się boimy; rodem z naszych najgorszych koszmarów. Bracia natomiast muszą z nimi walczyć. Ale jak? Jest to kolejny niezwykle mocny pozytyw. Nie wiemy, co nas czeka i nie możemy się w żadnym stopniu przygotować, a to sprawia, że ciarki jeszcze nie raz zagoszczą na naszych plecach!
Drugi odcinek tylko potwierdził to, co pokazała premiera: stary świat w nowej odsłonie. Supernatural zachwyca tak jak dawniej, a ja czuję się znowu jak dziecko, które otrzymuje wymarzony prezent. Zdecydowanie nie tego się spodziewałem, ale jestem pozytywnie zaskoczony i na pewno nie żałuję kolejnej godziny spędzonej z Deanem, Samem i Bobbym oraz światem, który ich otacza.
Ocena: 9/10