Niewiele jest seriali, które potrafią wyjść z piątkowej tak zwanej martwej strefy i wrócić do prime time stacji, przetrwać fabularny i showrunnerski kryzys, utrzymać całkiem niezłą formę przez kolejne 2 sezony, wygrać People's Choice Awarad jako dramat, mierząc się z telewizyjnymi potęgami, i dotrwać do 10 sezonu. Nie z tego świata ta sztuka się udała (głównie dzięki wierności fandomu) i trzeba przyznać, że serial mimo wszystkich swoich obecnych słabości oraz niedociągnięć ma co świętować. Co przyniosła zatem premiera 10 serii?

Uczucia są mieszane, a głosy podzielone. Odcinek ten ma z pewnością inną dynamikę niż poprzednie - może dlatego, że oglądamy Winchesterów w nowej sytuacji, w odrębnym otoczeniu i w trakcie czegoś, co można by nazwać swoistym pościgiem. Szkoda, że twórcy nie odważyli się jednak mimo wielu uwag i próśb fandomu na to, by tym razem totalnie zmienić perspektywę i pokazać wydarzenia wyłącznie z punktu widzenia Sama. Tym sposobem zmarnowali nie tylko możliwość zagłębienia się w emocje młodszego z braci, ale też stworzenia pewnej niewiadomej, zagadki, którą jako widzowie moglibyśmy rozwiązywać razem z Samem, wiedząc tylko tyle, ile on, i czekając niecierpliwie na to, co pojawi się za kolejnym zakrętem.

[video-browser playlist="633096" suggest=""]

Zamiast tego dostajemy rutynę, marazm i dekadencję pseudodemonicznej egzystencji, w której nie ma nic z wielkiej grozy ani wielkiej przygody, a wspólne "wycie do księżyca", przerywane czasami wybuchami niekontrolowanej agresji, kończy się na odrobinę karykaturalnym i absurdalnym pijackim wyciu do mikrofonu. Zaprawdę, smutne i czasami nawet nieco żałosne jest życie demonów. O dziwo jednak nie jest to zarzut. Być może brak tutaj dynamiki i emocji, ale ten leniwy marazm nadaje pewnego uroku narracji i stwarza atmosferę impasu, sytuacji bez wyjścia i bez planu, zaskakuje swoją rutyną i przeciętnością. Nie ma tu akcji, krwi i potu ani dzikiej agresji czy szału - jest za to dość gorzka pustka monotonii.

Jednak trochę żal, że jednocześnie w odcinku brakuje silnych emocji, jakie - zdawałoby się - powinny towarzyszyć temu, co ukoronowało finał poprzedniego sezonu. Sam wprawdzie wychodzi z siebie, żeby dowiedzieć się, co stało się z jego bratem, i jak mantrę powtarza: "Uratuję Deana!", jednak brzmi to trochę automatycznie i mało dramatycznie. Najbardziej emocjonalna scena to chyba "niema wymiana zdań" przez telefon, kiedy Sam po raz pierwszy (wprawdzie w dość niekomfortowych okolicznościach) ma okazję porozmawiać z bratem i dokładnie w tym momencie zupełnie nie wie, co ma powiedzieć, niepewny, kim tak naprawdę jest osoba po drugiej stronie - czy to jeszcze Dean? Ta chwila napiętego milczenia to bodaj najwymowniejsza kwestia w całym odcinku.

[video-browser playlist="633092" suggest=""]

Największą wadą i kulą u nogi nie tylko tego odcinka, ale też niestety - na co się zapowiada - fabuły sezonu w ogóle, jest ciągnący się nadal bez większego sensu i kierunku wątek anielski. Zestawienie aniołów świadomych konieczności podporządkowania się jakiemuś odgórnemu nakazowi i tych, które odkryły uroki samostanowienia, powtarza się chyba już od 6 serii. Wprawdzie rozmowa między Castielem a Danielem jest ciekawa i niepozbawiona ważkich argumentów, ale gdzieś z tyłu głowy odzywają się echa podobnych rozmów i rozważań, które nadal nie doprowadziły do żadnego finału i zamknięcia tego wątku. Castiel, który doświadczył już chyba wszelakich możliwych etapów wtajemniczenia, byłby doskonałym pośrednikiem między obiema anielskimi grupami, ale zbuntowane anioły są zaledwie dwa i nie widać tutaj potencjału na szersze rozwinięcie problemu. A nawet gdyby był, niestety Nie z tego świata ma tę irytującą tendencję do ukręcania łba najciekawszym wątkom po średnio 3 odcinkach, żeby potem zagłębić się w 1-odcinkową twórczość radosną. Można odnieść wrażenie, że ta powtarzająca się po raz kolejny fabularna ścieżka prowadzi w kółko i jest dowodem niemocy twórców lub stacji, która nie ma odwagi uśmiercić pupila publiczności i raczej zaserwuje powtórkę z rozrywki niż podejmie jakieś drastyczne kroki, nawet jeśli dzięki temu serial faktycznie zrobiłby krok do przodu i otworzył nowe fabularne możliwości.

Czytaj również: William Hurt gwiazdą w serialu "Humans"

Czy w takim razie "Black" jest dobrym odcinkiem? Naprawdę trudno odpowiedzieć na to pytanie. Nie było to na pewno tak mocne wejście jak finał sezonu 9, ta premiera nie należy też do najlepszych początków sezonu. Gorzka monotonia i niespieszne tempo mają swój urok, tak samo jak nowa dynamika i nowa sytuacja, w której znaleźli się Winchesterowie. Być może kiedy Sam wreszcie dogoni Deana, znajdzie się też więcej emocji i dramatyzmu. Gdyby jeszcze okroić wątek niebiański, jubileuszowy sezon zapowiadałby się całkiem ciekawie.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj