Nie z tego świata ("Supernatural") w 2. odcinku 10. sezonu, zatytułowanym "Reichenbach", wydaje się zmieniać w opowieść o dualizmie, konflikcie wewnętrznym i ścierających się ze sobą siłach, stronach oraz wyborach.
W postaci Cole’a widzimy odbicie początku drogi obu braci Winchesterów, którzy wraz z ojcem podróżowali po Stanach w poszukiwaniu demona, który zamordował ich matkę. Cole przez pół życia szukał Deana, by odpłacić mu za śmierć ojca, której był naocznym świadkiem. Szybciej spodziewalibyśmy się syna Amy, lecz - jak widać - Dean jako łowca niejedno miał na sumieniu. Lub też nie miał - zabity mógł nie do końca był człowiekiem, a może był opętany. Cole, weteran wojny w Iraku, nie pojmuje, z kim miał i ma obecnie do czynienia.
W jego działaniach nie dostrzegamy dualizmu – działa jednoznacznie, ze zrozumiałych powodów, napędzany chęcią zemsty, chociaż w jednej chwili potrafi torturować, by w następnej przez telefon czule rozmawiać z żoną. Poza tym, zabierając się za tortury, należałoby się wpierw upewnić, że torturowany zna odpowiedzi na nasze pytania.
Żadnego wahania nie widać także u Sama Winchestera – postanowił uratować brata i nie zbacza z tej ścieżki nawet na sekundę, pobity czy nie, odtrącony i wyśmiany czy też nie. Niezłomnie wierzy, że potrafi go ocalić, i trzeba przyznać, że nic w tym dziwnego – w końcu przy pierwszym spotkaniu Dean z nim rozmawia zamiast od razu zabijać. Nadzieja umiera ostatnia. Jared Padalecki jako Sam Winchester od dawna nie grał tak emocjonalnie.
[video-browser playlist="633092" suggest=""]
Konflikt i dualizm najwidoczniej ujawnia się w demonicznym Deanie, który nie do końca potrafi wybrać pomiędzy swoją zmienioną naturą a odruchami człowieczeństwa. W "Black" po prostu doskonale się bawił, pijąc, bijąc, uprawiając igraszki w łóżku i fałszując podczas karaoke. W "Reichenbach" co prawda dalej pije i bije, ale mimo rosnącej agresji, pewności siebie i zaczepności nie może się zdecydować, by stać się złym do szpiku kości. Nie ceni kobiet, nie dba o ukochaną impalę, pod wpływem impulsu może komuś przyłożyć, dokonując świadomych wyborów, może kogoś zabić, sprowokowany - spostponuje samego króla Piekieł i niemal zabije Cole’a. Jednoczenie, chociaż buńczucznie oznajmia, że robi to, na co ma ochotę, tak naprawdę nie wie, czego chce, i zapija smutki, niewprawnie przygrywając sobie na pianinie. Jego demoniczność jest nie do końca demoniczna. Jest pogardliwy, nonszalancki, arogancki, ale nie taki zły z niego diabeł, jak go malują. Zdarzały mu się chwile, kiedy bywał bardziej mroczny, będąc sobą, nie demonem. Czarne oczy to nie wszystko.
Z kolei Crowley zaczyna rozumieć, że nie jest w stanie nad Deanem zapanować. Nie ma w nim partnera w zbrodni czy zabójcy na swoje rozkazy - nawet proste polecenie zabicia wiarołomnej żony Dean wypełnia po swojemu. Dlatego też król Piekieł musi zrezygnować z jednej opcji i snuć kolejną intrygę, wchodząc w układ z najbardziej nieoczekiwanym sprzymierzeńcem.
O dziwo, wątek anielski z odcinka na odcinek stał się odrobinę ciekawszy, może dlatego, że w tym było go tak niewiele. Hannah, która za wszelką cenę stara się nie odczuwać emocji, dla ratowania Castiela zamierza zbłądzić. Z kolei Castiel, śladem Sama z początku poprzedniego sezonu, pragnie umrzeć z godnością, choć pewnie w głębi siebie wcale nie ma na to ochoty. Dead man walking, według Metatrona. Przynajmniej już nie pokasłuje, tylko omdlewa w najmniej odpowiednich okolicznościach. Niemniej rusza na pomoc Samowi, nie negując wieloletniej przyjaźni (chociaż mógłby okazać więcej emocji na wieść, że Dean stał się demonem, i nieco się pospieszyć).
[video-browser playlist="633094" suggest=""]
W "Reichenbach" wyróżniają się dwie przykuwające wzrok sceny. Pierwsze spotkanie Sama z Deanem zostało znakomicie rozegrane – "jestem tutaj, by zabrać cię do domu" kontra "z ledwością się powstrzymuję, by nie przegryźć ci gardła". Swoją drogą, jeśli ktoś bliski okazuje się psychopatą i seryjnym mordercą, to jednak powinno mieć jakieś znaczenie, czy chce się mu pomóc, czy nie – co nie ma zastosowania w tym wypadku, jako że tak naprawdę obaj bracia poniekąd są seryjnymi mordercami.
Po mistrzowsku przedstawiono konfrontację Deana z Cole'em, stawiającą naprzeciw siebie doskonale wyszkolonego, przepojonego chęcią zemsty żołnierza i pogardliwego, niewiele robiącego sobie z zagrożenia demona, który nawet nie pamięta, co się niegdyś wydarzyło, za to bawi się ze swoją ofiarą jak kot z myszką. Jedna z lepszych scen walki, jakie do tej pory – a było ich niemało – widzieliśmy w serialu. Jedno jest pewne: gdyby wzrok Deana mógł zabijać...
Dobry odcinek, dynamiczny i pełen zwrotów akcji, na szczęście do minimum ograniczający wątek anielski. Istotniejsze pozostają: wewnętrzny konflikt demonicznego Deana, tak doskonale pokazywany przez Jensena Acklesa, który w "Reichenbach" przechodzi samego siebie, jeśli chodzi o niuanse gry aktorskiej, determinacja zbolałego Sama, by go "naprawić", i pozostawienie przy życiu pałającego zemstą antagonisty, któremu powinniśmy kibicować, gdyby nie to, że nasze serce należy do seryjnych morderców. Wiemy, o co będzie walczył młodszy z braci, ale wiemy także, że Dean wcale nie chce zostać uleczony, choćby "zdemonienie" przyprawiało go o odrobinę melancholii. Tym bardziej nie zapominajmy o piętnie Kaina, uzależnieniu, które nie mija nawet wtedy, gdy pod ręką zabraknie Pierwszego Ostrza...
Czytaj również: Recenzja filmu "Dracula: Historia nieznana"
Trochę szkoda, że wątek Deana jako demona wydaje się zmierzać do końca. Za szybko. Niepotrzebnie. Starszy z Winchesterów nie będzie miał sposobności, by jednoznacznie wybrać jedną ze stron. Niekoniecznie diabelską.