„Nie z tego świata”: sezon 10, odcinek 2 – recenzja
Nie z tego świata od zawsze było serialem o dwóch braciach, którzy się ze sobą spierali, ale i wspierali, ratowali nawzajem, uzupełniali i razem stawiali czoła wszelkim przeciwnościom losu. Kimkolwiek nie stałby się jeden z nich, cokolwiek by nie uczynił – drugi starał się go ratować. Jednak tym razem Dean Winchester wcale nie chce być "naprawiony". A może jednak?
Nie z tego świata od zawsze było serialem o dwóch braciach, którzy się ze sobą spierali, ale i wspierali, ratowali nawzajem, uzupełniali i razem stawiali czoła wszelkim przeciwnościom losu. Kimkolwiek nie stałby się jeden z nich, cokolwiek by nie uczynił – drugi starał się go ratować. Jednak tym razem Dean Winchester wcale nie chce być "naprawiony". A może jednak?
Nie z tego świata ("Supernatural") w 2. odcinku 10. sezonu, zatytułowanym "Reichenbach", wydaje się zmieniać w opowieść o dualizmie, konflikcie wewnętrznym i ścierających się ze sobą siłach, stronach oraz wyborach.
W postaci Cole’a widzimy odbicie początku drogi obu braci Winchesterów, którzy wraz z ojcem podróżowali po Stanach w poszukiwaniu demona, który zamordował ich matkę. Cole przez pół życia szukał Deana, by odpłacić mu za śmierć ojca, której był naocznym świadkiem. Szybciej spodziewalibyśmy się syna Amy, lecz - jak widać - Dean jako łowca niejedno miał na sumieniu. Lub też nie miał - zabity mógł nie do końca był człowiekiem, a może był opętany. Cole, weteran wojny w Iraku, nie pojmuje, z kim miał i ma obecnie do czynienia.
W jego działaniach nie dostrzegamy dualizmu – działa jednoznacznie, ze zrozumiałych powodów, napędzany chęcią zemsty, chociaż w jednej chwili potrafi torturować, by w następnej przez telefon czule rozmawiać z żoną. Poza tym, zabierając się za tortury, należałoby się wpierw upewnić, że torturowany zna odpowiedzi na nasze pytania.
Żadnego wahania nie widać także u Sama Winchestera – postanowił uratować brata i nie zbacza z tej ścieżki nawet na sekundę, pobity czy nie, odtrącony i wyśmiany czy też nie. Niezłomnie wierzy, że potrafi go ocalić, i trzeba przyznać, że nic w tym dziwnego – w końcu przy pierwszym spotkaniu Dean z nim rozmawia zamiast od razu zabijać. Nadzieja umiera ostatnia. Jared Padalecki jako Sam Winchester od dawna nie grał tak emocjonalnie.
[video-browser playlist="633092" suggest=""]
Konflikt i dualizm najwidoczniej ujawnia się w demonicznym Deanie, który nie do końca potrafi wybrać pomiędzy swoją zmienioną naturą a odruchami człowieczeństwa. W "Black" po prostu doskonale się bawił, pijąc, bijąc, uprawiając igraszki w łóżku i fałszując podczas karaoke. W "Reichenbach" co prawda dalej pije i bije, ale mimo rosnącej agresji, pewności siebie i zaczepności nie może się zdecydować, by stać się złym do szpiku kości. Nie ceni kobiet, nie dba o ukochaną impalę, pod wpływem impulsu może komuś przyłożyć, dokonując świadomych wyborów, może kogoś zabić, sprowokowany - spostponuje samego króla Piekieł i niemal zabije Cole’a. Jednoczenie, chociaż buńczucznie oznajmia, że robi to, na co ma ochotę, tak naprawdę nie wie, czego chce, i zapija smutki, niewprawnie przygrywając sobie na pianinie. Jego demoniczność jest nie do końca demoniczna. Jest pogardliwy, nonszalancki, arogancki, ale nie taki zły z niego diabeł, jak go malują. Zdarzały mu się chwile, kiedy bywał bardziej mroczny, będąc sobą, nie demonem. Czarne oczy to nie wszystko.
Z kolei Crowley zaczyna rozumieć, że nie jest w stanie nad Deanem zapanować. Nie ma w nim partnera w zbrodni czy zabójcy na swoje rozkazy - nawet proste polecenie zabicia wiarołomnej żony Dean wypełnia po swojemu. Dlatego też król Piekieł musi zrezygnować z jednej opcji i snuć kolejną intrygę, wchodząc w układ z najbardziej nieoczekiwanym sprzymierzeńcem.
O dziwo, wątek anielski z odcinka na odcinek stał się odrobinę ciekawszy, może dlatego, że w tym było go tak niewiele. Hannah, która za wszelką cenę stara się nie odczuwać emocji, dla ratowania Castiela zamierza zbłądzić. Z kolei Castiel, śladem Sama z początku poprzedniego sezonu, pragnie umrzeć z godnością, choć pewnie w głębi siebie wcale nie ma na to ochoty. Dead man walking, według Metatrona. Przynajmniej już nie pokasłuje, tylko omdlewa w najmniej odpowiednich okolicznościach. Niemniej rusza na pomoc Samowi, nie negując wieloletniej przyjaźni (chociaż mógłby okazać więcej emocji na wieść, że Dean stał się demonem, i nieco się pospieszyć).
[video-browser playlist="633094" suggest=""]
W "Reichenbach" wyróżniają się dwie przykuwające wzrok sceny. Pierwsze spotkanie Sama z Deanem zostało znakomicie rozegrane – "jestem tutaj, by zabrać cię do domu" kontra "z ledwością się powstrzymuję, by nie przegryźć ci gardła". Swoją drogą, jeśli ktoś bliski okazuje się psychopatą i seryjnym mordercą, to jednak powinno mieć jakieś znaczenie, czy chce się mu pomóc, czy nie – co nie ma zastosowania w tym wypadku, jako że tak naprawdę obaj bracia poniekąd są seryjnymi mordercami.
Po mistrzowsku przedstawiono konfrontację Deana z Cole'em, stawiającą naprzeciw siebie doskonale wyszkolonego, przepojonego chęcią zemsty żołnierza i pogardliwego, niewiele robiącego sobie z zagrożenia demona, który nawet nie pamięta, co się niegdyś wydarzyło, za to bawi się ze swoją ofiarą jak kot z myszką. Jedna z lepszych scen walki, jakie do tej pory – a było ich niemało – widzieliśmy w serialu. Jedno jest pewne: gdyby wzrok Deana mógł zabijać...
Dobry odcinek, dynamiczny i pełen zwrotów akcji, na szczęście do minimum ograniczający wątek anielski. Istotniejsze pozostają: wewnętrzny konflikt demonicznego Deana, tak doskonale pokazywany przez Jensena Acklesa, który w "Reichenbach" przechodzi samego siebie, jeśli chodzi o niuanse gry aktorskiej, determinacja zbolałego Sama, by go "naprawić", i pozostawienie przy życiu pałającego zemstą antagonisty, któremu powinniśmy kibicować, gdyby nie to, że nasze serce należy do seryjnych morderców. Wiemy, o co będzie walczył młodszy z braci, ale wiemy także, że Dean wcale nie chce zostać uleczony, choćby "zdemonienie" przyprawiało go o odrobinę melancholii. Tym bardziej nie zapominajmy o piętnie Kaina, uzależnieniu, które nie mija nawet wtedy, gdy pod ręką zabraknie Pierwszego Ostrza...
Czytaj również: Recenzja filmu "Dracula: Historia nieznana"
Trochę szkoda, że wątek Deana jako demona wydaje się zmierzać do końca. Za szybko. Niepotrzebnie. Starszy z Winchesterów nie będzie miał sposobności, by jednoznacznie wybrać jedną ze stron. Niekoniecznie diabelską.
Poznaj recenzenta
Dawid RydzekDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1970, kończy 54 lat
ur. 1969, kończy 55 lat
ur. 1964, kończy 60 lat
ur. 1973, kończy 51 lat
ur. 1977, kończy 47 lat