Niewielu telewizyjnych twórców ma okazję opowiadać swoją historię tyle lat co twórcy "Supernatural". Sezon, który właśnie się zaczął, jest z konieczności obarczony bagażem przeszłości, ale w końcu fani trwają tyle lat przy serialu nie po to, aby przewracano ich ulubiony świat do góry nogami w jedenastej serii. Odcinek "Form and Void" jest więc skonstruowany na zasadzie "dla każdego coś miłego", zaskoczeń w nim niewiele (chociaż na szczęście kilka jest), a zawiązanie fabuły sezonu zostało dość zręcznie doprowadzone do końca. Scenarzyści zdecydowali się rozdzielić naszych bohaterów, więc odcinek jest wyraźnie podzielony na fragmenty poświęcone poszczególnym postaciom. Ta teledyskowa maniera nieco irytuje, ale na szczęście dzieje się na tyle dużo, że można to zaakceptować. A o czym jest "Form and Void"? Sam boryka się z zarażeniem, Dean z malutką Amarą, Crowley kombinuje, a Castiel cierpi za miliony. W sumie tyle. [video-browser playlist="755534" suggest=""] Ale już na poważnie – postać Sama Winchestera zdaje się wracać do korzeni. Jego patetyczna przemowa z pierwszego odcinka zaowocowała oczywiście wplątaniem się w kabałę, z której tym razem, o dziwo, udaje mu się ujść z życiem bez niczyjej pomocy. Zawsze to jakiś postęp. To, że udaje się to za pięć dwunasta, to inna sprawa, ale w przypadku żadnego z Winchesterów nie jest to nowość. Widać też, że zgodnie z uświęconą tradycją Sam będzie w tym sezonie obdarzony jakimiś wizjami. Niektórzy fani spekulują, że to nareszcie „głos Boga”. Jako że wizje te (sądząc po pierwszej) będą mętne i niezrozumiałe, można w to wierzyć. W końcu Bóg ma dziwny zwyczaj przemawiać do swoich wybrańców językiem całkiem od czapy. Jedną z najlepszych scen w odcinku jest wizyta Żniwiarza. Piosenka, którą śpiewa, doskonale znana wszystkim widzom "Supernatural", przyprawia o prawdziwy dreszcz; równie ciekawa jest rozmowa z Samem. Konsekwencje zabicia Śmierci mogą być naprawdę niespodziewane. Co do Castiela – dalej jestem przekonana, że jest on od dawna niepotrzebny w serialu. Może w sezonie jedenastym znajdzie się dla niego jakieś miejsce, ale jak na razie historia rozgrywająca się w Niebie (znowu) była taka sobie. Anioł nie może sobie poradzić z klątwą Roweny, koledzy z klasy go nie lubią i ogólnie świat go nie kocha. Aha, i jeszcze nikt go nie rozumie. No straszne. Szkoda Hannah, bo uśmiercenie jej nie miało żadnego sensu. Mam nadzieję (mimo mojej mikrej sympatii do postaci), że tym razem Castiel nie będzie się plątał po serialu w roli ostatniej deski ratunku, której używa się, kiedy scenarzyści nie mają pojęcia, jak rozwiązać jakiś problem, tylko jego obecność będzie miała jakiś sens. W odcinku stosunkowo mało było Deana, za to wyraźnie widać, że kłopoty z Amarą, która bardzo krótko była małym, słodkim niemowlaczkiem, będą ogromne. Trochę mi to przypomina małą Lilith, oby jednak tamten wątek zbytnio nie zainspirował scenarzystów, bo powtórka z rozrywki byłaby tym razem niestrawna. Ciekawe, jak rozwinie się sprawa więzi starszego Winchestera z Ciemnością i jakie będą tego konsekwencje. Oby tylko twórcy o tym nie zapomnieli, bo w przypadku tej postaci często zdarza im się przeginać w omijaniu tematu albo traktowaniu go po macoszemu. Co do Crowleya – no jakże można go nie lubić? Szczególnie że przestał hamletyzować, a zaczął knuć. A w koloratce bardzo, ale to bardzo mu do twarzy. Odcinek "Form and Void" ogólnie był odcinkiem ciekawym. Jedenasty sezon "Supernatural" dopiero się rozkręca, więc nie można się było spodziewać fajerwerków, ale było nieźle.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj