Najnowszy odcinek Nie z tego świata tytułem nawiązuje do programu telewizyjnego w typie Familiady, w którym dwie rodziny, odpowiadając na przedziwne pytania, walczą o główną nagrodę.
W
Family feud na wizji spotykają się rodziny Winchesterów i MacLeadów, jednak nie zmagają się oni o wygraną, chcą udowodnić, która z nich zyska miano bardziej dysfunkcyjnej. W przypadku Crowleya i Roweny od dawna wiadomo, że łączą ich nad wyraz toksyczne więzy, niełagodniejące nawet pod wpływem spotkania z Gavinem, wskrzeszonym synem Crowleya, a wnukiem Roweny (ba, dzięki temu spotkaniu pamiętliwa wiedźma mogła w końcu dokonać swojej zemsty). A Winchesterowie? Mary nadspodziewanie szybko przyznała się do współpracy z brytyjskimi Ludźmi Pisma, ale czy naprawdę spodziewała się zrozumienia i entuzjazmu ze strony synów? Wygląda na to, że nie do końca zdaje sobie sprawę, kim są Sam i Dean, i chociaż teoretycznie ich kocha (bo tak wypada?), nadal widzi w nich małe dzieci, które można ustawić do pionu.
Odcinek, mimo nadmiaru dramatycznych słów i decyzji, był średnio poruszający i straszliwie poszatkowany. Po pierwsze, nosząca pod sercem dziecko Lucyfera Kelly (devil baby mama drama) w sytuacji „znikąd pomocy, znikąd ratunku”, prześladowana przez anioły i ratowana (w stylu Terminatora) przez księżnę Piekieł. Po drugie, Crowley i Lucyfer – rozkosznie sarkastyczny (uwięzienie znakomicie służy Lucyferowi, a może to powrót aktorski Marka Pellegrino?) i skuty łańcuchami uczynionymi z molekuł Klatki (sic!). Trzeba przyznać, że wyjaśnienia Crowleya dotyczące tychże łańcuchów i całego zamieszania z odzyskiwaniem esencji Lucyfera i podreperowania dawnego naczynia, by się permanentnie trzymało, były ciut nieprawdopodobne. I czy król Piekieł naprawdę myśli, że to się dobrze skończy?
Po trzecie, Mary Winchester z entuzjazmem współpracująca z Arthurem Ketchem i próbująca przekonać synów do dobrodziejstw płynących z owej współpracy za pomocą przekupstwa (hamburgery i piwo) i matczynego tonu głosu, a w praktyce ponownie łamiąca serce Deana i szokująca Sam, zbyt dobrze pamiętającego tortury zadane mu przez lady Toni i pannę Wyatt.
A na to wszystko główny wątek odcinka – sprawa mściwego ducha młodej dziewczyny, która zginęła podczas zatonięcia statku Star (miał nim niegdyś płynąć syn Crowleya – Gavin). Fiona niewątpliwie zapewniła
Family feud szczyptę horroru, a przy okazji – romantyzmu. By ocalić ją, jak i wszystkich, których zabiła jako duch, Gavin MacLeod (Theo Devaney) władający cudownym szkockim akcentem podjął trudną, choć słuszną decyzję i wrócił na statek, którego przeznaczeniem było zatonąć u wybrzeży Nowej Anglii w 1723 roku. Tym samym pozostawił Crowleya we łzach, a Rowenę z pewnym smutkiem, ale jednocześnie satysfakcjonującą zemstą.
Jak na scenariusz autorstwa Brada Bucknera i Eugenie Ross-Leming nie było źle, chociaż pojawiły się pewne błędy – naciągane wyjaśnienie dotyczące uwięzienia Lucyfera i problemy z podróżami w czasie (teoretycznie, gdyby Gavin zapobiegł pojawieniu się mściwego ducha Fiony, Winchesterowie nie mieliby możności go spotkać, a tym samym zapobiec temu, czemu zapobiegli). Poza tym drodzy scenarzyści... w połowie XVIII wieku w Szkocji raczej nie było nauczycielek…
Mimo tego
Family feud oglądało się dobrze, dramaty rodzinne Winchesterów i MacLeadów wypadły odpowiednio dramatycznie, a pojawienie się księżnej Piekła, Dagon (Ali Ahn), chroniącej nienarodzone dziecko Lucyfera, zapowiada obiecujący ciąg dalszy – "Playing with fire" jak podpowiedzieli pod koniec odcinka Rolling Stones.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h