Początek 12. sezonu Nie z tego świata powinien nosić podtytuł „ratujmy Sama, naszą damę w wiecznej opresji”. Oceniamy drugi odcinek.
Akcja ratunkowa trwała całe dwa odcinki i zakończyła się pełnym sukcesem, choć brytyjscy Ludzie Pisma nie ułatwiali zadania Deanowi, Mary i Castielowi (m.in. chroniąc się sigilami antyangielskimi i pułapkami), a Dean tradycyjnie dał się złapać i przykuć w piwnicy obok brata. Widać taka jego karma, bądź kolejna sugestia scenarzystów, że to Mary Winchester powinna ratować wszystkich jak leci, bo bez niej straszliwe z nich ofermy. Prawdziwa „Mamma mia” wedle tytułu odcinka, choć i Mary się oberwało. Lady Toni dorzuciła do swych przewinień, obok torturowania i narkotyzowania Sama, groźby karalne pod adresem Deana oraz magiczne podduszanie ich matki.
Pierwsze sceny absolutnie zbiły mnie z pantałyku, bo przez chwilę naprawdę sądziłam, że lady Toni wybrała całkiem, ale to całkiem inny sposób na przekonywania Sama do współpracy, co okazało się – szczęśliwie lub nie – jedynie halucynacjami, za to pozwoliło Jaredowi Padaleckiemu pokazać imponującą muskulaturę, na którą miło było popatrzeć. Na dalsze tortury patrzyło się już mniej mile, bo z jednej strony lubię, jak męczą bohatera i tną go gdzie popadnie, a z drugiej – nie do końca. Niechęć do brytyjskich Ludzi Pisma rosła we mnie jak na drożdżach, nie tylko wobec lady Toni, ale i przymilnego, układnego Micka, który wyskoczył jak diabeł z pudełka, by teoretycznie przeprosić za koleżankę, jedną ręką podając Winchesterom wizytówkę, a w międzyczasie dzwoniąc po płatnego zabójcę. Nie przepadam za manią wyższości, a brytyjscy Ludzie Pisma mają ją chyba większą od samego Lucyfera.
A propos Lucyfera, wreszcie spotkaliśmy w
Supernatural jego najnowsze wcielenie przedstawiane przez Ricka Springfielda, fantastycznego zarówno w roli podstarzałego muzyka w depresji (coś jakby grał samego siebie – oby bez depresji), jak i upadłego anioła. W
Mamma mia Crowleyowi udało się go odszukać i spróbował (z wymuszoną pomocą Roweny) odesłać go do Klatki, ale okazało się, że Lucyfer jest znacznie potężniejszy (i bardziej skrzydlaty), niż były król Piekieł oczekiwał. Przy okazji, wyrazy uznania za efekty specjalne z „rozpuszczającą się" twarzą archanioła.
O ile Crowley i Rowena przemknęli po odcinku niemal niezauważeni, wątek Mary Winchester rozwijał się zgrabnie i z wyczuciem. Powolne oswajanie się z nową rzeczywistością, trudności w porozumieniu się („najgorsze, że ona nic nie mówi” jak poskarżył się Dean w rozmowie telefonicznej z Castielem, przyznając, że i on nic nie mówi, bo nie wie, jak się do tego zabrać), kłopoty z technologią (zadzwonimy do Internetu), rozterki moralne, używanie „matczynego głosu”, stawianie na swoim, zdecydowanie, poczucie humoru, a jednoczesny rys delikatności, najwyraźniej widoczny przy wspomnieniach o Johnie (które niedługą zderzą się ze smutniejszą prawdą o tym, jak John zmienił się po jej śmierci) czy w scenie czułego uścisku z Samem.
Nieco zabrakło efektu „wow” zarówno przy pierwszym ponownym spotkaniu Sama z Deanem (a przecież Sam był przekonany, że brat zginął), jak i reakcji Sama na widok zmartwychwstałej matki, ale złóżmy to na karb traumy przeżytej przez młodszego Winchestera. W zamian nacieszyliśmy się rozmowami w Impali, rodzinną kolacją, przy okazji której Dean mógł w pełni zaprezentować swoją miłość do ciasta (oraz całkowity brak manier przy jedzeniu) i pełnym wzruszeń pojednaniem Mary i Sama.
Castiel po prostu był (zaznaczając to jednym, zabawnym bon-motem) jako wdzięczne tło, które pod koniec odcinka zniknęło nie wiadomo gdzie i nie wiadomo dlaczego.
Za to pod koniec odcinka pojawiła się kolejna, trafnie dobrana piosenka – nie, nie
Mamma mia, jakby się można było spodziewać, a
Lost Angel Heart, przygrywająca, gdy Dean, popijając kolejne piwa, przeglądał stare zdjęcia, Mary zabierała się za czytanie pamiętnika Johna (co tam robiła fotografia z alternatywnej wersji historii rodem z
The End, oto jest pytanie), a zamyślony Sam wpatrywał się w wentylator pod sufitem, niczym Bogart w
Casablanca”.
Czy brytyjski odłam Ludzi Pisma jako Główny Zły sezonu będzie jeszcze prześladował Winchesterów? Sądząc po ostatnim kadrze – tak. Strach się bać, zwłaszcza w porównaniu z tak wymagającymi przeciwnikami, jakimi byli niegdyś Azazel, Lucyfer, Jeźdźcy Apokalipsy, Lewiatany czy zła siostra Boga. Ale dajmy Ludziom Pisma szansę…
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h