Lebanon był odcinkiem niezwykłym. Nic w tym dziwnego, jako że jednocześnie był on 300. odcinkiem Nie z tego świata, więc spodziewaliśmy się po nim czegoś niespotykanego. I trzeba przyznać, że to właśnie otrzymaliśmy.
W przeciwieństwie do poprzednich, jubileuszowych odsłon (patrz odcinek setny i dwusetny) scenarzyści nie zaszaleli z easter eggami i z puszczaniem oka do widza, lecz skupili się na klasyce serialu i emocjach. Mnóstwie emocji.
Przeklęte artefakty i polowanie na ducha seryjnego mordercy w przebraniu klauna – idealne połączenie marzenia i koszmaru Sama Winchestera w jednym, stały się jedynie przystawką do dania głównego. Cały odcinek zdominowało jedno - powrót Johna Winchestera, który mógł wreszcie od serca porozmawiać z dorosłymi synami o traumach z przeszłości, jak i rzucić się w ramiona ukochanej żony.
Jak
Supernatural długie i szerokie, wszyscy czekali, by John w jakiś sposób, choćby na chwilę – powrócił. Przez lata utrwalono w nas czarny PR papy Winchestera, tak pochłoniętego obsesją znalezienia mordercy żony, że zaniedbywał synów, bądź traktował ich tylko jako narzędzie własnej zemsty, wpajając Deanowi wieczne poczucie winy, a Samowi – rys buntownika bez powodu. Oczywiście, w pewnej mierze to prawda – John Winchester nie był ojcem roku, ale z drugiej strony był osobowością o wiele bardziej złożoną, niż przywykliśmy o nim myśleć.
fot. Dean Buscher/The CW
+10 więcej
W Lebanon zjawia się John uczuciowy, przejęty i przepraszający za swoje błędy. Jakkolwiek nie wymyślono by sposobu na jego powrót (a wymyślono całkiem zgrabnie), jest całkowicie inny od tego z pierwszych sezonów, mimo, że teoretycznie z pierwszego sezonu pochodzi. Stąd uczucia Winchesterów w Bunkrze Ludzi Pisma przelewają się, pączkują i wychodzą wszystkimi kratkami wentylacyjnymi. Wszyscy rozmawiają ze wszystkimi, wybaczają sobie, ściskają się i poklepują, są dumni z siebie nawzajem i co jakiś czas szlochają ze wzruszenia. Żeby nie było, że piszę o tym z odcieniem sarkazmu – też się wzruszyłam i łzę uroniłam, ale z lekkim rozbawieniem uznaję, że
Lebanon to jeden z lepszych wyciskaczy łez, jakie do tej pory widziałam.
Wszechobecne wzruszenie i sentymenty odcinka nieco przełamały perturbacje związane z zaburzeniem linii czasowej, w tym wzmianki o „drugich” braciach Winchesterach, z których młodszy przypomina alter ego Steve’a Jobsa z zamiłowaniem do jarmużu. Do tego alternatywny Castiel zachowuje się jak pitbull Zachariasza, a zmartwychwstałej Mary Winchester grozi wymazanie. Aby ta rzeczywistość się nie ziściła, John będzie musiał wrócić do swoich czasów. Bo nic, co piękne, nie może trwać wiecznie, również zjednoczenie rodziny Winchesterów, zasiadających przy jednym stole do kolacji przy świecach i piosence Boba Segera
Till it shines. Pożegnanie będzie bolało. Dlatego też oglądanie końcówki
Lebanon wymaga paczki chusteczek do ocierania łez. A całość – ze dwóch.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h