Najnowszy odcinek Supernatural, który nastąpił po krótkim hiatusie i roztkliwiającej 300-tnej odsłonie serialu, okazał się połączeniem starego, dobrego polowania na potwora (całkiem nowego w kontekście Nie z tego świata, choć odwiecznego w mitologii greckiej) z głównym wątkiem sezonu, czyli zmaganiami z archaniołem Michałem. Bowiem kwestią czasu było, kiedy zły archanioł wydostanie się z myślowej klatki w umyśle Deana i uderzy ze zdwojoną siłą. Cóż, zgadza się, wydostał się i uderzył. Ouroboros bardzo dobrze zachował proporcje między łowieckim polowaniem na Gorgonę (Gorgona) - zblazowanego, dekadenckiego, bardzo adekwatnie do swego statusu ubierającego się półboga o jadowitym pocałunku i apetycie na dobrze przyrządzone ludzkie mięso (Hanibal Lecter się kłania – może też był Gorgonem?), świetnie zagranego przez Philippe’a Bowgena, a podskórnym, niespokojnym oczekiwaniem na uwolnienie się Michała i kulminacyjne z nim starcie, wydawałoby – z góry skazane na przegraną. Znękany ciągłym trzymaniem gardy Dean, siedzący z nosem w księgach i wciąż mający nadzieję Sam, zatroskany Castiel, pełen dobrych chęci, lecz nadal w nie najlepszej formie Jack, jak zwykle sarkastyczna i kolorowa jak rajski ptak Rowena – znakomicie się ich wszystkich oglądało. Momenty poważniejsze - rozmowę Deana z Castielem i Castiela z Jackiem, czy przypowieść o czarnym wężu i kurze snutą przez Gorgona, równoważyły sceny z lekkim przymrużeniem oka, jak choćby ta, gdy Sam, Rowena i Jack sposobem zdobywali z gabinetu weterynaryjnego antidotum na jad. Na marginesie, Sam (Samuel) z Roweną stanowią znakomity duet, aż chciałoby się częściej widywać ich razem na ekranie. Widzowie serialu, którym przeszkadzał tłumek łowców z alternatywnego świata, na czele z Maggie, pałętających się po Bunkrze, w końcu mogą odetchnąć z ulgą. W tych, którzy lubią nefilima Jacka jako nugatowego chłopca, zasiano niepokój, czy aby zanadto nie szastał wypalaniem swej duszy. Z kolei ci, którzy liczyli na dłuższy, całosezonowy wątek archanioła Michała w naczyniu z Deana – od Ouroboros muszą obejść się smakiem, co zapewne nie jest miłe ich sercom. Przyznaję, że miejscami scenariusz nieco przesadzał – czwórka ludzi i nie-ludzi strasznie obrywała w walce z jednym jedynym Gorgonem, a Dean koniecznie musiał stracić przytomność, by mogło nastąpić to, co nastąpić musiało, nie mniej odcinek oglądało się z dużą przyjemnością, aż do samego końca – niespodziewanego, zakończonego z przytupem i fajerwerkami. Oraz skrzydłami. Z wizgiem straciliśmy głównego złego sezonu, ale pozostaje pytanie, czy aby przypadkiem nie zyskaliśmy nowego? Za to z pewnością miłośnicy Nie z tego świata zyskali nowe zawołanie, pomocne w życiu codziennym i od święta. Odtąd, gdy będzie im źle, mogą zakrzyknąć „i ja jestem Winchesterem!”.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj