Prawdopodobnie po takim wstępie (i mając w pamięci ostatni epizod) część z Was mogła sobie odpuścić dalsze czytanie tej recenzji. Jej autor (czyli ja), równie dobrze mógłby teraz usypiać swoją córkę, co zdradza porę, w jakiej piszę ten tekst, albo udać się na długi spacer by oczyścić swój umysł butelką piwa wypitą w cichym zakątku mojej okolicy. Względnie mógłbym wsiąść w samochód i odwiedzić przy blasku księżyca parę malowniczych miejsc, które mogłyby przywołać wspomnienia sprzed dziesięciu, dwudziestu a kto wie, czy nawet nie trzydziestu lat. I może spotkałbym przy okazji kogoś z przeszłości, z kim przeżyłem jakąś wspólną przygodę, która w jakiś sposób na zawsze połączyła nasze losy. Ba! Dzięki temu byłbym jak Dean i Sam, którzy odbyli właśnie taką sentymentalną podróż, a która połączyła na chwilę ich los z Caitlin i Travisem – rodzeństwem, które w przeszłości zmagało się z przerażającą Babą Jagą. Oczywiście pokonaną dzięki bardzo młodym wtedy Winchesterom. No dobra, nie do końca, jak się potem okazuje, więc trzeba wziąć poprawkę, dojść do tego, dlaczego nie udało się za pierwszym razem i nie popełnić tego samego błędu by osiągnąć sukces. To oczywiście brzmi tak dobrze, jak przepis na mój (albo czyjś) wątek z przeszłości, który trzeba trochę podkreślić, trochę naprostować po to, aby coś zmienić i naprawić. Gdybym miał się nad nim rozwodzić, to cóż... byłbym tak samo „interesujący” jak ostatni epizod Nie z tego świata. Jeśli nadal utrzymuję Waszą uwagę, to dodam, że naprawdę niewiele dobrego w tym epizodzie można było znaleźć. Ot zaledwie moment, kiedy pojawia się Billie obok Deana i zaczynają rozmawiać o finale ich wspólnej historii, czyli pokonaniu Boga, Amary i uśmierceniu Jacka. Ta rozmowa miała w sobie więcej akcji, niż pozostała część wydarzeń na ekranie. Doprawdy niewiele mogło nas tutaj zaskoczyć, zdziwić i sprawić, aby oczy same się nie przymykały. Sama postać Baby Jagi została słabo wykorzystana i szczerze – trochę można było współczuć, że jej los tak marnie został nakreślony i jeszcze marniej zakończony.
fot. materiały prasowe
+6 więcej
Niestety to nie koniec. Nawet opus magnum każdego odcinka, czyli braterskie wymiany zdań w czasie podróży impalą, wypadły bardzo słabo. Niby miało być emocjonująco, ale trudno nie odnieść wrażenia, że to już takie granie pod publiczkę. Że i Sam, i Dean, którzy przecież niejedną własną śmierć przeżyli, niejedno niedopowiedzenie w swoim życiu przełknęli, nagle zachowują się jak „nastki”, które to niby nie mają przed sobą tajemnic, ale jak wychodzi jedna, dwie, czy dziesięć, mają śmiertelnego focha. I to wszystko w sytuacji, gdy lada chwila świat stanie na głowie, a Bóg tę głowę prawdopodobnie straci. W takich momentach klasyczny facepalm to za mało. Drag Me Away (From You) prawdopodobnie był jednym z najsłabszych epizodów w historii tego serialu, a już na pewno tego sezonu. Trudno tu kogokolwiek usprawiedliwiać i mówić, że czarne jest białe. Było słabo i w takich chwilach nawet będąc fanem tego serialu, miało się ochotę odpuścić dalsze oglądanie. Trochę z wkurzenia, ale też trochę ze strachu, że każdy kolejny epizod włącznie z finałem, może się okazać jeszcze gorszy. To może sprawić, że zatrą się dobre wspomnienia, a tego przecież nikt nie chce. Jak już jednak wspomniałem w innej recenzji, ten serial zasługuje na dobry finał, godny, bo przecież żegnamy – jakkolwiek to nie zabrzmi, kawał dobrej historii: telewizji, Winchesterów, a w końcu i naszej.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj