Jaki przekaz niesie za sobą powieść? Cóż, gdyby ta zima mogła być drzewem, to otrzymalibyśmy film Terrence’a Malicka. Długi, z mnogością wątków i bez wyraźnej puenty. Charakterom nie poświęcono wystarczająco dużo uwagi, skupiając się na zamieciach śnieżnych i podejrzanej ścianie chmur, która spowija, lub też nie, Nowy Jork. W gruncie rzeczy postacie mogłyby zostać podmienione na kawałki tektury i różnica nie byłaby widoczna – one nie mają osobowości, to po prostu ich typy. Ile z nich zakocha się od pierwszego wejrzenia? Ile razy Helprin będzie akcentować, że to "prawdziwa miłość"? Przytłacza też liczba i objętość opisów. Niekończące się zachwyty nad widokiem miasta upojonego czystą sprawiedliwością na początku wzbudzają chęć rozkoszowania się nimi, by po pewnym czasie zaatakować w nadmiarze i obrzydzić tę przyjemność. Choć "minimum słów, maksimum treści" jest domeną Awangardy Krakowskiej, to Zimowej opowieści przydałoby się odrobinę więcej powściągliwości w kwestii ozdobników i środków stylistycznych.
Kobiety przedstawione w powieści zasługują na osobny akapit. Pierwsza z nich, Beverly Penn, jest zbyt nierealna, by chodzić po tej ziemi. Zbyt piękna, by istnieć – ale jednak. Zwierzęta ukryte w konstelacjach gwiezdnych mówią do niej, leżącej na dachu specjalnego domku, podczas gdy ona sama notuje równania wyjaśniające sposób działania wszechświata. Sprawia, że rzeczy następują. Upersonifikowany los? Bynajmniej. Najbardziej nikczemnemu z typków mięknie serce, gdy znajduje się w jej towarzystwie. I, jakby tego było mało, jest ona śmiertelnie chora. Dziewczyna wskakuje do łóżka ze złodziejem i nieznajomym. Szlachetną pobudką jest prymitywne podniecenie, wartość przyziemna plasująca się na samym dole hierarchii potrzeb. Beverly i Peter, Peter i Beverly.
Jest także Virginia Gamely. Grzeszy urodą w mniejszym stopniu niż Beverly (ona jest bezkonkurencyjna, skonsumowała znaczną część opisów przeżyć w książce), ale i tak bliska ideałowi. Jej wypowiedzi przypominają wykłady uniwersyteckie ze słownikiem w ręku, przez co lektura staje się drętwa, wprawiająca w stan otępienia. Ludzie, którzy są zaszczyceni rozmową z Virginią, od razu oferują jej pracę na wysokim stołku dziennikarskim. Jednakże ona, tak szlachetna, chce zawdzięczać sukcesy swojemu talentowi i tylko jemu, dlatego planuje na własną rękę odbić się od dna. Najbardziej urzekające w niej są marzenia o przyszłości - tęczowe i ociekające lukrem. W naszej Virginii zakochuje się powalająco przystojny nieznajomy (motyw wędrowny?), który wierzy w jej herezje - Hardesty. Prawdziwa miłość.
Mark Helprin dokonał niemożliwego i wplótł w Zimową opowieść kolejny wątek miłosny. To nie do wiary, ale Asbury Gunwillow i Christiana Friebourg także są w sobie zakochani. Wiedzieli to od pierwszej rozmowy przez ścianę. Akcja toczy się wokół takich ekscytujących wydarzeń jak szepty przenikające przez betonowy mur, rabunki w Nowym Jorku zasypanym śnieżnobiałym puchem czy też szaleńczy plan zbudowania komnaty ze złota - więzienia dla promieni słońca. O tym zapomnieć się nie da, gdy już spędzi się kilka stron, śledząc misterny opis napadu na statki z dostawami złota, w dodatku wykładany pod ziemią. Wśród szczurów i wilgoci.
Historia każdej pary zajmuje około dwustu stron, co po pomnożeniu przez trzy daje sześćset. Kolejne pięćdziesiąt kartek poświęconych jest Athansorowi, rączemu koniowi żądnemu przygód, który uciekł z nowojorskiej stajni (szalony) i uratował Petera Lake’a. Helprin żongluje czytelnikiem między Nowym Jorkiem, miasteczkiem Coheeries, niebezpiecznym, zakochanym w kolorach Pearlym Soamsem i romantycznymi schadzkami. Całość pochłaniałoby się z prędkością światła, gdyby język przypominał bardziej ten harlequinowski niż epopeję pisaną skrupulatnie, która zaznacza każde źdźbło trawy i jego długość. Może poetę wprawi to w ekstazę, lecz czytelnika niegustującego w skrajnościach – z pewnością nie.
Przedzierając się przez skute nowojorskimi lodami strony, ma się wrażenie, że ideologią autora był surrealizm dwudziestolecia międzywojennego. Kolejne wątki są niczym senny bełkot przerywany halucynacjami i połączony w logiczną całość imionami oraz spójnikami udającymi historię wybitną. Zimową opowieść podziwiać można chyba jedynie za doprowadzenie wątków do końca i zrealizowanie założeń autora, choć i to nie jest pewne – może wydawcy odrzucili czwarty skandaliczny wątek miłosny. Bohaterka brzmiąca jak gwałcicielka słownika budzi już i tak wystarczająco dużo kontrowersji…