Twórcy decydują się oprzeć fabułę na barkach dwóch postaci: Steve'a McGarretta i kapitana Lou Grovera. Takim sposobem udaje się stworzyć duet nietypowy, ale świetnie się uzupełniający. Ich wspólne perypetie, kłótnie, chemia pomiędzy aktorami to kawał fantastycznej rozrywki pełnej niezłej akcji (pogoń konno) i przede wszystkim dobrego humoru. Ciągłe docinki oraz sama rywalizacja panów napędza dynamikę odcinka w sposób niebywały, jakiego w tym sezonie jeszcze nie oglądaliśmy. Ten duet prezentuje nam to, co kiedyś relacja Steve'a z Danno, a która trochę została spłycona w tym sezonie.
Sama sprawa wypada poprawnie, choć w pewnym momencie czuć przewidywalność. Nie ma to jednak tym razem żadnego znaczenia, bo partnerów ogląda się z emocjami i radością. Postać hakera, który stał za wszystkim, to wyraźnie budowa wątku na kolejne odcinki. Dobrze nowy antagonista dopiekł Steve'owi w ostatnich minutach, które wyraźnie są sugestią, że to jeszcze nie koniec.
[video-browser playlist="633763" suggest=""]
Cała akcja doprowadza do pogłębienia relacji Steve'a z Lou, którzy dotąd szczerze się nienawidzili. Zaczęli na sobie polegać, a nawet sobie ufać. Pokazano to w sposób prawidłowy i przede wszystkim naturalny. W czasie ich przygody powoli ta relacja ociepla się, aż dociera do etapu wzajemnego szacunku. Jako że ten duet ogląda się tak dobrze, liczę, że nie jest to ostatni raz, gdy obserwujemy ich wspólną akcję. Brawo, że w końcu udaje się wykorzystać talent komediowy Chi McBride'a.
Gdzieś tam w tle pojawia się wątek Yakuzy, który poza jedną informacją niczego nie wnosi. Adam okazuje się oszukiwać Kono i zniknął, więc bohaterka nie spocznie, póki go nie odszuka. Nie podoba mi się sama scena rozmowy z szefem Yakuzy. Po co porywali go w maskach, skoro podczas pogawędki je zdejmują? Jaki w tym sens?
Zdecydowanie najlepszy odcinek - dynamiczny, zabawny i oparty na postaciach, które dostarczają nam dużo wrażeń. Nie sądziłem, że kompletny brak Danno odbije się tak korzystnie na serialu.