Początkowe minuty epizodu w humorystyczny sposób pokazują nam alternatywną rzeczywistość, w której Indianie rządzą Ameryką. W typowy dla siebie sposób twórcy wyśmiewają różne stereotypy związane z rdzennymi mieszkańcami kontynentu. Podróże w czasie Stewiego i Briana zawsze dostarczały sporo śmiechu, i nie inaczej jest tutaj.

Kolejne minuty przynoszą niespodzianki. Fakt, że Stewie niszczy machinę czasu, jest zaskoczeniem dość niemiłym, bo odcinki skupiające się na wyprawach przeważnie wyglądały lepiej niż typowe opowieści Głowy rodziny. Kiedy jednak Briana przejeżdża samochód i zwierzak chwilę później umiera w szpitalu, emocje sięgają zenitu. Od kiedy animowane seriale komediowego zabijają bohaterów (nie licząc Kenny'ego z SP)? Dlaczego akurat Briana? Chociaż twórcy wyraźnie naśmiewają się ze sztampowych scen śmierci i pogrzebów, trudno odmówić tym scenom emocji. W końcu ginie jeden z najpopularniejszych animowanych bohaterów telewizji, który jest z nami od ponad dekady. Przypuszczam jednak, że jest to jedynie ruch fabularny i koniec końców Brian wróci, bo bez niego ten serial nie ma sensu.

W rodzinie pojawia się nowy pies imieniem Vinnie. Postać bardziej nie mogłaby różnić się od Briana. Gada jak włoski gangster (pewnie dlatego, że gra go aktor z Rodziny Soprano), jest wyluzowany i ma zupełnie inne podejście do życia. Tylko że chociaż Griffinowie od razu się z nim zaprzyjaźnili, ja odnoszę wrażenie, iż większość widzów identyfikuje się ze Stewiem. To nie jest Brian, a jego brak jest aż nadto odczuwalny.

Serial Family Guy pokazał, że aby zapewnić widzom wrażenia, można w odpowiedni sposób kogoś uśmiercić. W serialu pojawiają się emocje, które nie są tu zbyt często obecne, bo to w końcu luźna komedyjka. Za Brianem będziemy jednak tęsknić raczej bardzo krótko. On po prostu musi wrócić.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj