W poprzednim odcinku przez pięćdziesiąt minut twórcy skoczyli do przodu o kilka lat. Tym razem trochę zwalniają, gdyż mamy zaledwie niecały rok różnicy, ale nadal jest to zbyt długi okres, który nie pozwala zagłębić się w całą opowieść. Nie przypominam sobie serialu kostiumowego/historycznego, który stosowałby podobny zabieg. Trudno cokolwiek poczuć do bohaterów, do okoliczności, w jakich się znajdują, gdy twórcy tak szybko rozwijają historię, że nie dają nam nawet chwili oddechu. I ten aspekt naprawdę boli, bo pozostałe elementy serialu stoją na dobrym poziomie.

Nie brak tym razem polityki, która stanowi podstawę fabularną odcinka. Tylko że przez skoki w czasie zobaczyliśmy w kilkudziesięciu minutach zdradę, pogodzenie się i ponowną zdradę. Zanim się zorientowaliśmy, wybuchły dwie rebelie i od razu zostały one zakończone. Trudno wyrazić się pozytywnie na temat The White Queen, które zamiast serialem osadzonym w okresie Wojny Dwóch Róż staje się powoli pustym streszczeniem historii, dodatkowo zbyt ogólnym i powierzchownym. To tyczy się właśnie też zdrady Warwicka i Jerzego. Cóż nam z tego, że Frain i Oakes tworzą świetne postacie łotrów, skoro są strasznie papierowi? Widzimy ich w krótkich scenkach, ale nie znamy dokładnie ich osobowości. Nie wiemy, jakie są ich motywy. Co dokładnie pchnęło Jerzego do zdrady brata? Wszystko pozostaje w domyśle.

Jestem w stanie zrozumieć, że twórcy The White Queen skupiają się bardziej na postaciach kobiecych, ale robią to samo, co twórcy innych seriali historycznych. Tam kobiety są potraktowane powierzchowne, instrumentalnie i momentalnie da się odczuć to samo w The White Queen względem mężczyzn. Dostają zbyt mało czasu ekranowego, zbyt ogólnie są nam przedstawiani. Może scenarzyści wychodzą z założenia, że każdy zna ich z lekcji historii w Wielkiej Brytanii, więc po co ich pokazać dokładniej? 

Dobrze wygląda wątek córek lorda Warwicka, zwłaszcza starszej, która wychodzi za Jerzego. W umiejętny sposób pokazano nam jej przemianę z dziewczyny błądzącej z głową w chmurach w kobietę odkrywającą swoją rolę w politycznej grze. To jedyne sceny w odcinku, gdzie czuć, że oglądamy historię kobiety z krwi i kości. Powód jest prosty - Anne Neville to jedna z trzech głównych bohaterek książek Philippy Gregory, więc naturalne jest, że ma więcej czasu ekranowego. Jej odkrywanie dorosłości, dylematy moralne oraz tragiczny los w tym odcinku wzbudzają sympatię i wywołują emocje. Takim podsumowaniem jej instrumentalnej roli w politycznej grze było zachowanie Jerzego po śmierci ich dziecka.

Małgorzata Beaufort również dostaje swoje pięć minut. Nie podoba mi się jedynie, że jest kreowana na trochę niezrównoważoną religijną fanatyczkę. Gdzieś kłóci się to z wyobrażeniami o tej osobie, ale gdy wchodzi w grę polityka i kolejna rebelia, Małgorzata zmienia swoje oblicze. Modły ustępują pola analitycznemu i skupionemu umysłowi politycznego stratega. Jej manipulacja bratem oraz mężem jest tego najlepszym dowodem. To może się podobać.

Elżbieta ma swoje chwile podczas pobytu Warwicka i jego rodziny w pałacu. Pokazuje się nam z innej strony - kobiety żądnej zemsty, pragnącej krwi morderców jej ojca i przede wszystkim realistycznie patrzącej na sytuację królowej. Nie jest tak naiwna, jak Edward, który myśli, że błyskotkami odkupi lojalność krewniaków. Dobrze ponownie wcielono w życie plotki o tym, że Elżbieta i Jakobina uprawiały czary. Niby coś robią, ale nie wykracza to poza konwencję historyczną. Nie mamy dowodów nadprzyrodzonych mocy kobiet, gdyż efekty ich rzekomych czarów to jedynie zbieg okoliczności.

The White Queen ogląda się dobrze, zwłaszcza gdy w centrum są trzy główne kobiety, które pokazują nam swoje role w politycznej rozgrywce. Przez zbyt szybkie skoki w czasie wiele rzeczy potraktowanych jest jednak zbyt powierzchownie, gdzieś też uciekają emocje. Może w końcu uda się sensownie zwolnić?

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj