Pierwszy odcinek nowego sezonu rozpoczyna się dokładnie tam, gdzie zakończyła się pierwsza odsłona. Podczas gdy Liam i Darius próbują wymyślić cudowny sposób na zatrzymanie pędzącej asteroidy, Grace i Harris starają się zaprowadzić porządek w coraz bardziej panikującej społeczności bunkra. Tak naprawdę to im poświęcona jest większość odcinka – obserwujemy ich próby opanowania sytuacji kryzysowych i zorganizowania podstaw do funkcjonowania w zamknięciu przez najbliższe kilka dni. Bunkier oczywiście jest zaopatrzony we wszystko co potrzebne, w związku z czym grupa nie musi martwić się o takie rzeczy jak jedzenie, picie czy tlen. Ich funkcja w tym wątku ogranicza się w zasadzie tylko do robienia sztucznego tłumu, czy proponowania niespodziewanych twistów, tak jak to było w przypadku spadającym z wysokości mężczyzną. Są również pierwsze przejawy buntu, jednak na razie uosabia je tylko jedna osoba - mężczyzna doszedł do wniosku, że poza bunkrem została jego rodzina, w związku z czym teraz gotów jest narazić wszystkich, byleby tylko wydostać się na zewnątrz. Całe szczęście jest jednak Grace i jej przekonujący głos. Nie trzeba było dwóch sekund, by człowiek od tak zmienił zdanie. Wiele mówi to o jakości serialu i tak naprawdę trudno podejść do tego wątku inaczej aniżeli z przewróceniem oczami. Dramatyzm jest oczywiście wyczuwany już od pierwszej minuty epizodu – po mrożącej krew w żyłach retrospekcji, która podsumowała cały pierwszy sezon w kilku minutach, znów słyszymy tę samą straszną muzykę, którą raczono nas od pierwszej serii. Już na samym początku budzi to moje zniechęcenie i przypomina wszystkie powody, dla których tak trudno było mi przebrnąć przez naiwną pierwszą odsłonę. Tutaj nic nie wskazuje na to, by miało się to zmienić, a szkoda. Choć poprzedni odcinek zakończył się w zasadzie tuż przed uderzeniem asteroidy, teraz ponownie schodzi ona na dalszy plan, ponieważ w ostatniej chwili znajduje się cudowny ratunek. Mam wrażenie, że w ten sposób będziemy bujać się z tym wątkiem aż do samego końca, co nie jest ani wiarygodne ani nawet trochę przekonujące. Nuży mnie już fakt, że głównym bohaterom wszystko zawsze się udaje i że cała skrupulatnie budowana atmosfera napięcia koniec końców nie ma żadnego znaczenia. Chciałabym, żeby zwyczajnie wreszcie zaczęło coś się dziać. Coś innego niż tylko gadanie o zagrożeniu – liczę raczej na bezpośrednią z nim konfrontację. Niestety premiera 2. sezonu nie daje takiej możliwości - rozwieję Wasze wątpliwości, jeśli podobnie jak ja liczyliście na jakąkolwiek zmianę. Pierwszy odcinek 2. sezonu może się również pochwalić zupełnie zaburzoną linią narracyjną, w której skaczemy to w przód, to w tył. Trudno przewidzieć, jaki był tego cel, bo z punktu widzenia odbiorcy efekt jest niczym innym jak bałaganem. Odcinek rozpoczyna się w pewnym sensie od końca i dopiero z czasem dowiadujemy się, dlaczego wszyscy ludzie z bunkra leżeli na ziemi bez żadnych oznak życia. Przeskakiwanie między rzeczywistością schronu a tym, co dzieje się u Liama i Tanza jest męczące i szybko nudzi – nietrudno jest zgubić główny wątek, bo twórcy już któryś z kolei raz upychają w odcinku tyle różnych tematów, że nie wiadomo nawet, na czym skupić swoją uwagę. Jest asteroida, jest niebezpieczny człowiek w schronie, grupa hakerów, wątek z panią prezydent i Rosją... A w tym wszystkim również elementy z prywatnego życia bohaterów, jak choćby barmanka, z którą przespał się Harris, dołączająca teraz jak gdyby nigdy nic do grona ocalałych w bunkrze. Dodatkowo epizod w dużej mierze poświęcony jest Grace, która mierzy się z konsekwencjami zabójstwa Claire. Chociaż to wypada autentycznie – dobrze, że twórcy podnoszą ten wątek, bo inaczej trudno byłoby mi uwierzyć w to, że przeciętna kobieta ze sztabu prezydenta jak gdyby nigdy nic odbiera komuś życie i przechodzi nad tym do porządku dziennego. Grace miewa wyrzuty sumienia, które za wszelką cenę stara się zagłuszyć – podejrzewam, że widmowa Claire powróci w jeszcze niejednym odcinku, doprowadzając ją do rozchwiania emocjonalnego. Na razie, co też ważne, wątek miłosny między Grace a Tanzem również zostaje odłożony na dalszy plan, co mnie osobiście cieszy – jak sam powiedział Darius, on po prostu nie ma czasu na miłostki, bo są ważniejsze problemy do rozwiązania. To dobre podejście, może z takim nastawieniem w kolejnych odcinkach rzeczywiście zacznie się coś dziać. Salvation powracają, jednak nie robią pozytywnego wrażenia. Nic się nie zmieniło – to wciąż ten sam głupiutki i naiwny serial, w którym w cudowny sposób wszystko kończy się dobrze. Odcinek jest przeładowany sztucznym dramatyzmem, jednak wcale nie oddziałuje on na widza – ja patrzyłam raczej z politowaniem aniżeli strachem na to, jak bohaterowie przygotowują się do uderzenia bomby.  2. sezon ma w dużej mierze szansę na to, by być bardziej politycznym – niejednokrotnie podkreślano to słowami, że „sami to sobie zrobiliśmy”, a akcja bardziej niż na asteroidzie będzie odtąd skupiać się na człowieku po obu stronach barykady i zagrożeniu ze strony Resist. Na razie jednak nie jest to ani zachwycające, ani szczególnie ciekawe, w związku z czym ode mnie 4/10.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj