Ocaleni: sezon 2, odcinek 1 – recenzja
Po prawie roku od zakończenia pierwszego sezonu Ocaleni powracają z drugą odsłoną. Nie ma jednak co robić sobie nadziei – serial nie zmienił się na plus.
Po prawie roku od zakończenia pierwszego sezonu Ocaleni powracają z drugą odsłoną. Nie ma jednak co robić sobie nadziei – serial nie zmienił się na plus.
Pierwszy odcinek nowego sezonu rozpoczyna się dokładnie tam, gdzie zakończyła się pierwsza odsłona. Podczas gdy Liam i Darius próbują wymyślić cudowny sposób na zatrzymanie pędzącej asteroidy, Grace i Harris starają się zaprowadzić porządek w coraz bardziej panikującej społeczności bunkra. Tak naprawdę to im poświęcona jest większość odcinka – obserwujemy ich próby opanowania sytuacji kryzysowych i zorganizowania podstaw do funkcjonowania w zamknięciu przez najbliższe kilka dni. Bunkier oczywiście jest zaopatrzony we wszystko co potrzebne, w związku z czym grupa nie musi martwić się o takie rzeczy jak jedzenie, picie czy tlen. Ich funkcja w tym wątku ogranicza się w zasadzie tylko do robienia sztucznego tłumu, czy proponowania niespodziewanych twistów, tak jak to było w przypadku spadającym z wysokości mężczyzną. Są również pierwsze przejawy buntu, jednak na razie uosabia je tylko jedna osoba - mężczyzna doszedł do wniosku, że poza bunkrem została jego rodzina, w związku z czym teraz gotów jest narazić wszystkich, byleby tylko wydostać się na zewnątrz. Całe szczęście jest jednak Grace i jej przekonujący głos. Nie trzeba było dwóch sekund, by człowiek od tak zmienił zdanie. Wiele mówi to o jakości serialu i tak naprawdę trudno podejść do tego wątku inaczej aniżeli z przewróceniem oczami.
Dramatyzm jest oczywiście wyczuwany już od pierwszej minuty epizodu – po mrożącej krew w żyłach retrospekcji, która podsumowała cały pierwszy sezon w kilku minutach, znów słyszymy tę samą straszną muzykę, którą raczono nas od pierwszej serii. Już na samym początku budzi to moje zniechęcenie i przypomina wszystkie powody, dla których tak trudno było mi przebrnąć przez naiwną pierwszą odsłonę. Tutaj nic nie wskazuje na to, by miało się to zmienić, a szkoda.
Choć poprzedni odcinek zakończył się w zasadzie tuż przed uderzeniem asteroidy, teraz ponownie schodzi ona na dalszy plan, ponieważ w ostatniej chwili znajduje się cudowny ratunek. Mam wrażenie, że w ten sposób będziemy bujać się z tym wątkiem aż do samego końca, co nie jest ani wiarygodne ani nawet trochę przekonujące. Nuży mnie już fakt, że głównym bohaterom wszystko zawsze się udaje i że cała skrupulatnie budowana atmosfera napięcia koniec końców nie ma żadnego znaczenia. Chciałabym, żeby zwyczajnie wreszcie zaczęło coś się dziać. Coś innego niż tylko gadanie o zagrożeniu – liczę raczej na bezpośrednią z nim konfrontację. Niestety premiera 2. sezonu nie daje takiej możliwości - rozwieję Wasze wątpliwości, jeśli podobnie jak ja liczyliście na jakąkolwiek zmianę.
Pierwszy odcinek 2. sezonu może się również pochwalić zupełnie zaburzoną linią narracyjną, w której skaczemy to w przód, to w tył. Trudno przewidzieć, jaki był tego cel, bo z punktu widzenia odbiorcy efekt jest niczym innym jak bałaganem. Odcinek rozpoczyna się w pewnym sensie od końca i dopiero z czasem dowiadujemy się, dlaczego wszyscy ludzie z bunkra leżeli na ziemi bez żadnych oznak życia. Przeskakiwanie między rzeczywistością schronu a tym, co dzieje się u Liama i Tanza jest męczące i szybko nudzi – nietrudno jest zgubić główny wątek, bo twórcy już któryś z kolei raz upychają w odcinku tyle różnych tematów, że nie wiadomo nawet, na czym skupić swoją uwagę. Jest asteroida, jest niebezpieczny człowiek w schronie, grupa hakerów, wątek z panią prezydent i Rosją... A w tym wszystkim również elementy z prywatnego życia bohaterów, jak choćby barmanka, z którą przespał się Harris, dołączająca teraz jak gdyby nigdy nic do grona ocalałych w bunkrze.
Dodatkowo epizod w dużej mierze poświęcony jest Grace, która mierzy się z konsekwencjami zabójstwa Claire. Chociaż to wypada autentycznie – dobrze, że twórcy podnoszą ten wątek, bo inaczej trudno byłoby mi uwierzyć w to, że przeciętna kobieta ze sztabu prezydenta jak gdyby nigdy nic odbiera komuś życie i przechodzi nad tym do porządku dziennego. Grace miewa wyrzuty sumienia, które za wszelką cenę stara się zagłuszyć – podejrzewam, że widmowa Claire powróci w jeszcze niejednym odcinku, doprowadzając ją do rozchwiania emocjonalnego. Na razie, co też ważne, wątek miłosny między Grace a Tanzem również zostaje odłożony na dalszy plan, co mnie osobiście cieszy – jak sam powiedział Darius, on po prostu nie ma czasu na miłostki, bo są ważniejsze problemy do rozwiązania. To dobre podejście, może z takim nastawieniem w kolejnych odcinkach rzeczywiście zacznie się coś dziać.
Salvation powracają, jednak nie robią pozytywnego wrażenia. Nic się nie zmieniło – to wciąż ten sam głupiutki i naiwny serial, w którym w cudowny sposób wszystko kończy się dobrze. Odcinek jest przeładowany sztucznym dramatyzmem, jednak wcale nie oddziałuje on na widza – ja patrzyłam raczej z politowaniem aniżeli strachem na to, jak bohaterowie przygotowują się do uderzenia bomby. 2. sezon ma w dużej mierze szansę na to, by być bardziej politycznym – niejednokrotnie podkreślano to słowami, że „sami to sobie zrobiliśmy”, a akcja bardziej niż na asteroidzie będzie odtąd skupiać się na człowieku po obu stronach barykady i zagrożeniu ze strony Resist. Na razie jednak nie jest to ani zachwycające, ani szczególnie ciekawe, w związku z czym ode mnie 4/10.
Źródło: zdjęcie główne: CBS
Poznaj recenzenta
Michalina ŁawickaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat