W najnowszym odcinku Opowieści podręcznej June opuszcza Gilead i powraca do wolnego świata. Czy po tak długim okresie katorgi odnajdzie się w normalnym społeczeństwie?
W bieżącym epizodzie Opowieści podręcznej wraz z główną bohaterką porzucamy piekło i przenosimy się do zgoła innej rzeczywistości. Tym razem nie uświadczymy ani skrawka Gileadu. Jedynie krótkie retrospekcyjne wizje June przypominają nam o koszmarze, który przeżyła. To, że bohaterka nie przebywa już na terenie dawnych Stanów Zjednoczonych, nie oznacza jednak, że nie dręczą jej demony przeszłości. June nie jest sobą, a twórcy serialu wykorzystują ten fakt, żeby zestawić protagonistkę z Sereną. Pani Waterford była w serialu przedstawiana zarówno jako oprawczyni, jak i ofiara. Teraz kieruje nią desperacja, a w jej działaniach cel uświęca środki. Serena Joy nie jest dobrą osobą, ale czy można tak określić June? Gilead wydobył na wierzch to, co najgorsze zarówno w jednej, jak i w drugiej bohaterce. Sprawił, że obie nie pasują do wolnego świata.
Konstrukcja fabularna bieżącego odcinka opiera się na June próbującej odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Kobieta jest niczym zlęknione zwierzę, które przez całe życie musiało walczyć o przetrwanie, a teraz niespodziewanie znalazło się w nieznanym miejscu. Jej reakcje są nieprzewidywalne i impulsywne. Przeżyte traumy kierują jej życiem, a każdy wykonany krok do normalności kosztuje ją bardzo wiele. Mamy tu klasyczny schemat „powrotu do domu” znany z opowieści o żołnierzach cierpiących na zespół stresu pourazowego. June, to kobieta, której udaje się wyzwolić z opresji. Dobrze, że serial zgłębia psychikę cierpiącej ofiary. Źle, że idzie po linii najmniejszego oporu, korzystając z klisz i szablonów. Właściwy kierunek, ale wykonanie bez większej finezji.
Najważniejszym momentem epizodu jest konfrontacja June z Sereną, podczas której kobiety zamieniają się rolami. Scena jest poruszająca i co najważniejsze działa właściwie. Pokazuje desperację pani Waterford oraz gniew głównej bohaterki. June wreszcie daje upust emocjom skrywanym podczas pobytu w Gileadzie. Wyzwala to, co tłamsiła w sobie, gdy nie mogła sprzeciwić się otaczającemu ją złu. Zaraz po upokorzeniu Sereny rzuca się na Luke’a i zmusza do współżycia wbrew jego woli. Robi to w sposób agresywny i zaborczy. Ma to znamiona katharsis, ale do definitywnego oczyszczenia jeszcze wiele brakuje.
Przyjaciele June, żyjący w Kanadzie już od pewnego czasu, prowadzą normalne życie – dostosowali się do społeczeństwa wolnego świata. June jest daleka od takiej postawy. Mimo że finałowe sceny sugerują, iż bohaterka wreszcie zaznała spokoju, istnieją przesłanki świadczące o tym, że w głowie kobiety wciąż toczy się wojna. Podczas gdy Moira, Emily i Luke żyją dniem codziennym, June skupia się na zadaniu kolejnego ciosu Gileadowi, którego przedstawicielami w Kandzie są Waterfordowie. Bieżący epizod odnosi sukces na płaszczyźnie życia wewnętrznego postaci. Mimo że pozornie nic się nie dzieje (uczestniczymy w sielance), to większości scen towarzyszy napięcie wynikające z oczekiwania na coś złowrogiego. Szkoda tylko, że w tym zadowalającym odcinku zabrakło mocnych akcentów, które nieco zintensyfikowałyby akcję i wywołałyby większe emocje. Na poziomie psychologicznym dzieją się interesujące rzeczy, szkoda tylko, że również fabuła nie podąża tą ścieżką. Odcinek cierpi na bolączki znamienne dla całego formatu – nie jest po prostu na tyle ciekawie, żebyśmy nie mogli się oderwać od ekranu.
Dobrze zobaczyć June. Moirę, Emily i Ritę podczas radosnej imprezy, rozmawiające luźno o seksie i innych przyziemnych sprawach. Gorzej, gdy serial porzuca tę obyczajową konwencję na rzecz grubo ciosanych symbolizmów w stylu June obmywającej rany niczym postać z biblijnej przypowieści. Serial wciąż ma problem z odpowiednim balansem tego, co dobre i mało wysublimowane. Najważniejsze jednak jest to, że narracja, tempo wydarzeń i rytm akcji wciąż szwankują, przez co często jest po prostu nudno. Bieżący epizod ma w sobie głębię, ale nie na każdej płaszczyźnie trzyma on wysoki poziom.