Obraz Orlęta. Grodno '39 rozpoczyna się dość ciekawie. Poznajemy żydowskiego chłopca Leona, który codziennie musi walczyć o swoją tożsamość w podzielonej i ksenofobicznej przedwojennej Polsce. Krzysztof Łukaszewicz (odpowiedzialny za scenariusz i reżyserię) interesująco podbudowuje główny wątek fabularny. Spotykamy kilka postaci drugoplanowych tworzących niewielką społeczność Grodna i okolic. Autor poświęca wystarczającą ilość czasu, żeby zarysować konflikty pomiędzy ONR a komunistami (do których należy starszy brat Leosia), pokazać codzienny znój ciężko pracujących mieszkańców miasta czy walkę członków wspólnoty żydowskiej o spokojną egzystencję. Ciekawie też jest w szkole Leona, gdzie ma zostać właśnie wystawione przedstawienie na podstawie Sienkiewiczowskich Krzyżaków. Główny bohater walczy o rolę Zbyszka z Bogdańca, ale co rusz ktoś rzuca mu kłody pod nogi. Chłopiec zakochuje się również w koleżance z klasy, rywalizuje z jednym z rówieśników i stara się odnieść sukces w sporcie. Ot, zwykłe życie polskiego dwunastolatka. Życie, w przededniu wojny. Codzienność młodych ludzi przerywa bombardowanie, w którym szkoła zostaje doszczętnie zniszczona. Od tej pory wszystkie animozje eskalują i eksplodują. W 1939 Polskę atakują naziści. Ludność położonego na kresach Grodna liczy na ratunek Armii Czerwonej, jednak wkrótce okazuje się, że czeka ich równie przerażający koszmar. W ten sposób rozpoczyna się druga część obrazu, w której dominuje śmierć i pożoga. Niestety, w tym momencie zaczynają się również problemy filmu, które znacząco wpływają na jego odbiór.
fot. Magdalena Górfińska // WFDiF
Wszystko to, co autor pieczołowicie budował w pierwszej części produkcji, przestaje mieć znaczenie lub zostaje sprowadzone do roli wyświechtanego schematu. Niknie kontekst społeczny, spadają na dalszy plan osobiste historie, poszczególne postacie tracą swój charakter i zaczynają pełnić funkcję przedmiotów fabularnych. Wątek romantyczny staje się tendencyjny i w końcu się urywa. W miejsce tych deficytów pojawiają się sceny portretujące bestialstwo wojny. Jest tu dosłownie wszystko – od ciał zgwałconych kobiet, przez urwane kończyny, aż po wyprute flaki. Takie nagromadzenie makabrycznych motywów jest zupełnie niezrozumiałe i całkowicie niepotrzebne. Patrząc na to, jak chętnie twórcy epatują podobnymi scenami, można dojść do wniosku, że ktoś celowo chciał wprowadzić widza w niepokój i konsternację. W przeciągu kilku chwil Leon przechodzi metamorfozę. Z ewoluującego charakterologicznie i fabularnie bohatera przemienia się w milczącego świadka wojny. Dosłownie – bo w drugiej części filmu chłopiec praktycznie nic nie mówi. Przemierzamy razem z nim kolejne lokacje, w których trwa oblężenie. Obserwujemy bitwy i potyczki, podczas których żołnierze oraz mieszkańcy Grodna w bohaterski sposób konfrontują się z przeciwnikiem. Łukaszewicz poświęca dużo miejsca scenom batalistycznym. Ewidentnie zależało mu, żeby opowieść była widowiskowa, ale nie jest to na pewno coś zapierającego dech w piersiach. Pod względem technicznym i wizualnym mamy bardziej poziom telewizyjny. Szkoda, że czysta akcja zastępuje wątki dramatyczne. W pewnym momencie zdajemy sobie sprawę, że wszystko to, co wydarzyło się w pierwszej części filmu, nie ma znaczenia. Na scenę wkraczają nowi bohaterowie, a ci wcześniejsi giną lub schodzą na dalszy plan. Zrozumiałe jest, że celem takiego rozwiązania fabularnego jest pokazanie zwykłej codzienności uginającej się pod ciężarem wojny, ale rozpoczęte wątki należałoby pociągnąć dalej i sfinalizować. Tu w najlepszym wypadku mamy krótkie wzmianki pokazujące, jaki los spotkał daną postać.
fot. WFDiF
+16 więcej
Film Orlęta. Grodno '39 przywodzi na myśl obecną sytuację geopolityczną w naszym regionie. Porównania z wojną w Ukrainie nasuwają się bardzo szybko, a w momencie, gdy autor zaczyna przedstawiać bestialstwo radzieckich żołnierzy, wszystko staje się jasne. Bez wątpienia twórcom przy realizacji filmu przyświecała idea ukazania Rosjan jako bezlitosnych agresorów i wielkie niebezpieczeństwo dla Polski. Druga połowa produkcji przepełniona jest motywami obrazującymi zakłamanie komunistów i brutalne wyrachowanie czerwonoarmistów, którzy przynoszą narodowi polskiemu olbrzymie cierpienie pod płaszczykiem wyzwolenia. Przesłanie filmu staje się trochę zero-jedynkowe. Pod tym względem dużo lepiej prezentuje się początek obrazu, kiedy to twórcy dość przewrotnie punktują uprzedzenia, ksenofobię i ludzką głupotę prowadzącą do wykluczenia ze względu na rasę czy wiarę. W drugim akcie tego nie ma, a łopatologiczne przesłanie mocno kontrastuje z tym, co widzieliśmy wcześniej. Początkowo autor pozwala oglądającemu samemu wyciągnąć wnioski z obserwowanych wydarzeń. Później zabiera widzom ten przywilej. Można dojść do wniosku, że pierwotnie film Orlęta. Grodno '39 miał mieć inny wyraz i tonację, ale z jakiegoś powodu w połowie wykonano duży zwrot, który zaprowadził go w niewłaściwe rejony. Na takim rozwiązaniu ucierpiała nie tylko fabuła, ale też aktorzy. Wcielający się w głównego bohatera Feliks Matecki z protagonisty staje się zwykłym statystą. W obrazie pojawiają się też: Jowita Budnik, Leszek Lichota, Bartłomiej Topa i Andrzej Mastalerz, ale jedynie ta pierwsza (jako matka Leona) ma tu coś do zagrania. Pozostali nie mogą rozpędzić się aktorsko i szybko trafiają na dalszy plan. Wynikiem tego Orlęta. Grodno ’39 jest filmem zmarnowanego potencjału. Szkoda, bo była tu interesująca historia do opowiedzenia.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj