Spokojny pod kątem emocjonalnym i fabularnym finał Orville był dobrą decyzją. Po tym, co wydarzyło się w poprzednim odcinku – epicka bitwa kosmiczna, dużo emocji i śmierć ważnej postaci – przydała się chwila oddechu, byśmy mogli skupić się na zwyczajnie ludzkich sprawach. Kwestia relacji Isaaca z doktor Finn jest takim powrotem do człowieczeństwa po brutalnej wojnie. Doprowadzenie do pokoju Kaylonów z Unią pozwoliło, by ta dziwaczna miłość mogła dojść do kulminacyjnego punktu. Chociaż wiemy, że Isaac nie ma uczuć, jego argumentacja w związku z tym, dlaczego ten ślub w ogóle ma miejsce, jest taką pokraczną wersją miłości – mającą wiele sensu, ale też pokazującą, że ten specyficzny motyw niesie ze sobą coś więcej. Nie jest to może najlepszy wątek w Orville, ale to, jak został poprowadzony w finale, dało nadzwyczajny efekt. Zwłaszcza że MacFarlane pozwolił sobie na troszkę stylowego humoru w kwestii drużby – Bortusa i Gordona. Warto też podkreślić jego muzyczny gust! Humor w całym odcinku jest dość subtelny, co odróżnia go od pierwszego sezonu. Seth MacFarlane dojrzał jako scenarzysta, showrunner i aktor. Pod wieloma względami finał obrazuje wiele wniosków, jakie twórca wyciągnął ze wszystkich wpadek pierwszej serii. Nawet kwestia początkowych godów Bortusa z Klydenem, mająca wyraźny cel humorystyczny, udała się zaskakująco dobrze (każdy, kto zna twórczość scenarzysty, dostrzeże jego specyficzny styl). To też sugerowane było w pytaniach Isaaca i wielu innych kwestiach ślubnych (weselni goście Isaaca!), które pozwoliły dobrze przedstawić bohaterów po traumach i pozwolić na oddech – także i widzom. Być może jedyną niedoskonałością epizodu jest słabe nawiązanie do wydarzeń z 9. odcinka: zabrakło mocniejszego emocjonalnego akcentu, który udowodniłby, że połączenie małżeńskie Kaylona z ludzką kobietą ma duże znaczenie. Daje wyraz temu, że w tamtej bitwie ludzie nie oddali życia na marne.
fot. materiały prasowe
+3 więcej
Widać, że Seth MacFarlane nie wiedział, czy 4. sezon Orville'a powstanie. Ukształtował ten epizod tak, żeby w razie czego mógł pełnić rolę finału serialu. Nadał mu nawet tytuł Nieznana przyszłość. I dzięki temu odcinek sprawdza się naprawdę dobrze, bo skupia się na tym, co najważniejsze: bohaterach, emocjach i ludzkim obliczu serialu. A gościnny powrót Alary to dopełnienie tego podejścia, dające oczekiwaną satysfakcję. Jest to dobre, godne i pozostawiające z pozytywnymi emocjami zakończenie. 3. sezon Orville'a był kapitalny. Poza dość przeciętnym pierwszym odcinkiem z każdym kolejnym było tylko lepiej. Po finale mogę powiedzieć jedno: Orville to najlepszy serial science fiction, który jest obecnie tworzony. Zasługuje na kolejny sezon.  
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj