The Orville prezentuje tę samą konwencję, co w poprzednim odcinku, czyli dostajemy osobistą historię jednej postaci (w tym przypadku Alary), która napędza rozwój bohaterów. W tym przypadku losy Alary mają wpływ nie tylko na cały serial, ale też na wszystkie postacie na Orville'u oraz samą szefową ochrony statku. Potwierdzenie odejścia aktorki z regularnej obsady serialu jest zaskoczeniem, bo choć pod wieloma względami wątek jest sprawnym odtworzeniem pewnej kliszy gatunkowej, ma on dzięki temu większe znaczenie. Dzięki temu pod koniec są emocje, które wydają się zaskakująco szczere. Takie, których Orville bardzo potrzebuje. Poświecenie kolejnego odcinka jednej postaci pozwala przyjrzeć się jej charakterowi, życiu i problemom. Takim sposobem Seth MacFarlane opowiada historię dziewczyny, która ma apodyktycznych rodziców z wyższych sfer. Cały odcinek pokazuje jak rodzinne relacje są zbudowane, napięte i ważne dla tego, by postrzegać Alarę zupełnie inaczej niż do tej pory. Kluczowa wydaje się w tym miejscu rozmowa z siostrą (w tej roli Candice King), która mówi, że naukowcy nienawidzą żołnierzy, bo zazdroszczą. I na odwrót. Być może to sformułowanie jest proste, a nawet oczywiste, ale zarazem można wyczuć w tym drugie dno, które mówi coś więcej o społecznych czy rodzinnych problemach i animozjach. Wątek, na pierwszy rzut oka zwyczajny, nabiera większego sensu. Cała historia z chorobą Alary oraz zemstą na ojcu dziewczyny to sprawnie wykorzystywane gatunkowe klisze. Z jednej strony mamy ciekawe spojrzenie na fizjonomię pozaziemskiej rasy z niezłym pomysłem. Z drugiej strony wydarzenia w domu z napastnikami od początku wydawały się oczywiste i przewidywalne. To trochę działa jak miecz obosieczny, bo choć te momenty nie budowały emocji i napięcia, jak powinny, to świetnie zostały wykorzystane do rozwoju Alary i jej relacji z ojcem. Zwłaszcza w momencie, gdy wysłała go na pomoc Edowi, który zaraz miałby być zmiażdżony przez grawitację planety. Dlatego ostatecznie trudno szukać dziury w całości i oceniać ją negatywnie, gdy pod względem fabularnym i emocjonalnym wątek sprawdza się należycie. Taką wisienką na torcie jest słoik ogórków z ostatniej sceny, który świetnie nawiązuje do pilota serialu. MacFarlane w tym sezonie o wiele lepiej łączy klimat Star Treka ze swoim specyficznym stylem znanym z jego filmów oraz seriali animowanych. To doskonale widać w wątku nowego oficera na pokładzie: w sposobie mówienia, zachowania i wyglądu. Wprowadza on swoje czasem dziwaczne pomysły z rozwagą i dopasowuje je do konwencji. Nawet siłowanie się na ręce z Isaakiem doskonale się wpisuje w ten trend. Dzięki temu Orville w tym sezonie jest bardziej jego, a nie tylko wariacją na Star Treka. Orville zaskakuje, bo kto by się spodziewał pożegnania jednej z głównych postaci w 3. odcinku nowego sezonu? Być może taka zmiana wpłynie pozytywnie na serial, bo doda mu świeżości, gdy pewnie nowa postać zajmie jej miejsce. A to może dać sporo emocji i śmiechu.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj