Mniej więcej raz na pięć lat Ridley Scott realizuje jakąś historię rozgrywającą się w średniowieczu lub jeszcze wcześniej. Ostatnią taką produkcją był Exodus: Bogowie i królowie z Christianem Balem w roli głównej. Tym razem brytyjski reżyser zainteresował się scenariuszem napisanym przez Matta Damona, Bena Afflecka i Nicole Holfcener, opartym na książce autorstwa Erica Jagera. Jest to opowieść o pojedynku, na który Jean de Carrouges (Matt Damon) wezwał Jacques’a Le Grisa (Adam Driver) za to, że ten posiadł jego żonę Marguerite (Jodie Comer) wbrew jej woli. Z racji tego, że było to słowo przeciwko słowu, król dał zgodę, by to, kto ma rację, rozstrzygnął Bóg podczas pojedynku na śmierć i życie. Ostatni pojedynek jest oparty na prawdziwej historii mającej miejsce pod koniec XIV wieku we Francji. Dwóch giermków walczących w imię króla Francji, ale na usługach hrabiego Pierre’a d’Alencona (Ben Affleck) powoli pnie się w hierarchii rycerskiej. Jean de Carrouges pochodzi z zamożnej rodziny i ma w perspektywie przejęcie funkcji kapitana regionu. Jacques Le Gris jest uboższy, ale wyedukowany, dzięki czemu szybko wkrada się w łaski hrabiego i jest przez niego faworyzowany kosztem swojego przyjaciela. Jego dość szybka kariera staje się solą w oku Jeana. Le Gris natomiast twierdzi, że niesprawiedliwie zbyt dużo dobrych rzeczy spotyka jego byłego kompana w walce – jedną z nich jest poślubienie pięknej i wyedukowanej Marguerite. Uważa, że tak naprawdę to on jest wybrankiem serca kobiety. To, czy te domysły mają pokrycie w faktach, jest już dla niego sprawą drugorzędną. Tekst Holfcener, Damona i Afflecka przeciwstawia się przedmiotowemu traktowaniu kobiet. Pomimo swojego dość klarownego wydźwięku jedną sytuację prezentuje z perspektywy każdego uczestnika dramatu. Nie usprawiedliwia tego, co się stało, ale pokazuje, jak do tego doszło. I jak to w takich przypadkach bywa, są to trzy zupełnie różne interpretacje. Inaczej cały gwałt widzi Marguerite, a inaczej Le Gris. Zważywszy na to, że akcja rozgrywa się w świecie kompletnie zdominowanym przez mężczyzn – w którym rolę kobiety sprowadza się jedynie do zaspokajania potrzeb seksualnych mężczyzn oraz rodzenia im potomków – to pojęcie gwałtu też jest sprowadzane do urażonej dumy męża. Uczucia kobiety są tutaj mało ważne, co zresztą twórcy wielokrotnie podkreślają. Kobiety w tym filmie siedzą cicho, boją się o swój los. Nawet jeśli nie zgadzają się na to, co się dzieje, to zagryzają zęby. Nie ma wśród nich też żadnej solidarności. Gdy Marguerite mówi głośno o tym, jaka krzywda została jej wyrządzoną, to wszyscy się od niej odwracają. Koleżanka i teściowa uważają, że przyznanie się do tego na forum publicznym to hańba dla całego rodu. I to jest chyba najbardziej tragiczne w tej historii – brak wsparcia. Nawet mąż odbiera to nie jako krzywdę wyrządzoną swojej ukochanej, a atak na jego dumę i honor. Ten dramat pokazany z trzech perspektyw jest świetnie zagrany. Jodie Comer bardzo dobrze oddaje charakter kobiety walczącej o swoje prawa. Pomimo tego, że dostrzega opór każdej ze stron, nie cofa rzucanych oskarżeń. Wie, że wyrządzono jej ogromną krzywdę i chce sprawiedliwości. Widz od początku ma nadzieję, że ją dostanie, choć świat, w którym żyje, jest nastawiony przeciwko niej. I w tym właśnie dostrzegam ogromną zaletę filmu Scotta – widz, nie znając tej historii (coś czuję, że takich odbiorców jest wiele), nie potrafi przewidzieć jej końca. Damon i Driver wspaniale wspierają Jodie Comer. Jeszcze bardziej uwiarygadniają całą historię i grają na emocjach widzów. To nie są bohaterowie, których da się lubić, ale też nie można oderwać od nich oczu, a to jest chyba najlepsza pochwała ich kreacji.
materiały prasowe
+3 więcej
Ostatni pojedynek to nie tylko historia skrzywdzonej kobiety, ale również opowieść o rycerzach. Scott doszedł niemal do perfekcji w ukazywaniu walk na miecze na dużym ekranie. Widz czuje krew i brud tych starć. Nie ma w nich chaotycznego montażu i trzęsącej się kamery. Są płynne przejścia i świetnie wykonana choreografia. Damon wygląda jak wojownik wyciągnięty żywcem ze średniowiecza. Wie, jak posługiwać się mieczem, przez co sceny batalistyczne zapadają w pamięć. Podobnie jak tytułowy pojedynek. Do tego dochodzą perfekcyjnie wykonane kostiumy, które  przenoszą widza do minionej epoki. Janty Yates wykonała tytaniczną pracę w dopracowaniu każdego kostiumu, zbroi czy sukni. Widać, że z każdym następnym projektem realizowanym ze Scottem podnosi sobie poprzeczkę. Nie wszystko jest w tej produkcji jednak tak idealne. Mamy niepotrzebnie komediową postać hrabiego granego przez Bena Afflecka. Miejscami miałem wrażenie, jakby aktor grał w zupełnie innej produkcji niż reszta obsady. Jest przerysowany i groteskowy. Choć to bardziej wina reżysera niż Afflecka, bo król Karol V grany przez Alexa Lawthera też zachowuje się, jakby go na chwilę wypożyczono z jakiejś komedii. Ten zabieg psuje odbiór całości i odbiera mu trochę powagi. Ostatni pojedynek jest też o dobre trzydzieści minut za długi. Scott rozciągnął tę opowieść do prawie trzech godzin. Z wielu wydarzeń można było spokojnie zrezygnować (bez uszczerbku dla fabuły) i przywrócić je w ostatnio popularnych rozszerzonych wersjach podczas premiery na jakimś nośniku.   Nowa produkcja Ridleya jest ciekawym i potrzebnym filmem, który sprowokuje widzów do dyskusji. Temat tam ukazany jest wciąż aktualny. I choć rozwiązywanie podobnych sporów z krwawych aren przeniosło się na sale sądowe, ostracyzm społeczny pozostał. Wciąż jest wiele osób, które niechętnie spoglądają w kierunku tych kobiet, które głośno mówią o tym, co im zrobiono. Ten film tego nie zmieni, ale na pewno jest ważnym krokiem w odpowiednim kierunku.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj