Twórcy Outlandera długo kazali czekać fanom na premierę 3. sezonu. Serial niestety nie porywa, a nawet zniechęca kiepskimi pomysłami.
Twórcy serialu
Outlander w teraźniejszości rzucają nas do czasów Claire i Franka w Bostonie, o których wspominano w 2. sezonie. Takim sposobem możemy zobaczyć, jak trudny to był okres dla bohaterki po powrocie z przeszłości. Nie tyczy się to tylko ciąży, ale też sprawnie zaakcentowanych problemów traktowania kobiet w owych czasach oraz dość niezręcznej i burzliwej relacji z Frankiem. Całkiem ciekawe i emocjonalne ukazanie tego związku może się podobać, bo wygląda to prawdziwie, wiarygodnie i przede wszystkim interesująco. My doskonale wiemy, dlaczego ona ma problem z Frankiem, więc tak naprawdę cały wątek doskonale nakreśla siłę bohaterki, która przezwycięża traumy, by ułożyć sobie życie. Jest to ciekawa rzecz z potencjałem, ale jednocześnie zmusza do zastanowienia, czy jest sens to pokazywać. Jasne, może ten potencjał jest, może będzie ciekawie, ale mnie nie interesuje Frank. Wiem już, że umrze, więc jego życie w Bostonie wydaje się zbyteczne dla historii.
Mam jednak problem z decyzją twórców, by tak przeskakiwać w narracji we współczesności. Przecież w 2. sezonie mieliśmy historię osadzoną wiele lat później, gdy córka Claire jest już dorosła. Dlatego cofanie się w czasie z perspektywy widza jest pozbawione sensu. Taki zabieg niszczy jakiekolwiek emocje i napięcie. Może i coś ciekawego się wydarzy w tym wątku, ale nie mogę traktować go inaczej niż z obojętnością. Pewnie, jak wielu widzów, chcę kontynuacji historii z 2. sezonu z chęcią powrotu Claire i ponownym spotkaniem z Jamie'em. A tak ta część 3. sezonu wygląda na zapychacz. Może i z potencjałem i interesujący, ale nadal zbędny.
U Jamie'ego jest ciekawiej, bo dostajemy strzępki bitwy pod Culloden, o której przebiegu wiedzieliśmy. Całość jednak wywołuje mieszane odczucia przez formę przyjętą przez Moore'a, bo obserwujemy wydarzenia porwane, jakby było to przedstawienie krótkich wspomnień Jamie'ego. To bardzo wybija z rytmu i trudno emocjonować się walkami czy jakże oczekiwaną zemstą na Randallu, gdy twórcy większą uwagę poświęcają ujęciom umierającego Jamie'ego. Przez to nie ma w tym za grosz emocji, jest to wszystko puste i nijakie. Sceny technicznie zrealizowane przednio, ale jak mamy odczuwać napięcie, gdy jest to pokazywane tak irytująco? Egzekucje zbyt wiele w tym aspekcie nie zmieniły, bo nadal jest to coś, o czym już wiedzieliśmy. Plus za wykonanie, podkreślenie honorowości obu stron i dość prosty zabieg uratowania Jamie'ego.
Nie mogę odmówić serialowi klimatu (muzyka nadal robi robotę!), ale ten początek jest zaledwie przeciętny. Zbyt wiele kiepskich pomysłów na realizację i opowiadanie tej historii, by móc powiedzieć, że był to odcinek dobry. Oby jednak ten sezon jeszcze się rozkręcił.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h