Zanim przejdziemy do analizy fabuły premierowego odcinka 4. sezonu, zaznaczmy jedno – Outlander ponownie zachwyca czołówką. Twórcy przyzwyczaili nas do tego, że napisy początkowe serialu estetyką i oprawą audiowizualną nawiązują do kręgu kulturowego, w którym w danym momencie Jamie i Claire przebywają. Teraz akcja przenosi się do Ameryki, a czołówka bardzo przyjemnie oddaje nam klimat tamtych czasów. Dzięki temu bardzo płynnie wchodzimy w ówczesną rzeczywistość. Czołówka wykonuje świetną pracę ze świadomością widza, ale tak naprawdę już w przeciągu pierwszych kilku minut serial kupuje oglądających atmosferą i nastrojem. Scenografie, kostiumy, plenery, zdjęcia i muzyka stoją na tak wysokim poziomie, że momentami mamy wrażenie, iż oglądamy wysokobudżetową produkcję historyczną. Outlander od początku stawiał na jak najbardziej pieczołowite oddanie detali i szczegółów, ale teraz – przy czwartym sezonie, można odnieść wrażenie, że osiągnął on perfekcję pod tym względem. Początki Ameryki wydają się oklepanym tematem. Ten okres historyczny był eksploatowany już tak wiele razy, że można zastanawiać się, czy jest sens umieszczania akcji serialu, akurat w krainie za wielką wodą. Czy pierwszy odcinek Outlandera podchodzi nowatorsko do tego wyświechtanego fabularnie okresu historycznego? Zupełnie nie. Oprócz tradycyjnej dla serialu pewnej dozy magii i fantastyki, premierowa odsłona zapowiada raczej tradycyjne podejście do XVIII-wiecznej Ameryki. Niewolnictwo, Indianie, pierwsi osadnicy, źli Anglicy, bezkresna przyroda, dzika fauna – wszystko to zostaje jak na razie zasygnalizowane, ale możemy mieć pewność, że każdy z tych elementów będzie odhaczony na dalszym etapie opowieści. Czy to źle? Niekoniecznie. Nie oczekujmy od serialu takiego jak Outlander awangardowych rozwiązań w treści oraz zabawy z prawdą historyczną. Abstrahując od elementów fantastycznych, mamy tu więc do czynienia z klasyczną fabułą, zbyt dużo niekonwencjonalnych rozwiązań mogłaby jej zaszkodzić. Outlander to opowieść miłosna w historycznych realiach. Mamy więc XVIII-wieczną Amerykę, której rzeczywistość oddana jest z należytą pieczołowitością. Co słychać natomiast u Claire i Jamiego? Ich miłość wciąż kwitnie i owocuje. Sielanka między tą dwójką trwa w najlepsze, aż do ostatnich minut odcinka, w których tradycyjnie już dochodzi do nagłego zwrotu akcji. W premierowej odsłonie Claire jest nieco w cieniu. Ustępuje ona pola Jamiemu, który jak na silnego przywódcę przystało, musi podjąć kilka istotnych decyzji co do przyszłości bliskich sobie osób. Jamie sam siebie określa mianem żołnierza i stratega. Przeszedł on więc długą drogę od czasów, kiedy jego pozycja społeczna, delikatnie mówiąc, nie była najwyższa. Pojawia się tutaj pytanie, czy robienie z Frasera wielkiego wodza to dobry kierunek dla tej postaci. Czemu protagonista klasycznej opowieści zawsze musi być silny, mądry i niezwykle dobry? Takie rozwiązanie odhumanizuje bohatera i nadaje mu boskich cech. Kierunek rozwoju tej postaci może wydawać się niewłaściwy, ale z drugiej strony, fabuła potrzebuje zdecydowanego protagonisty. Na tym etapie opowieści, Jamie musi podjąć wiele ważnych decyzji, które wpłynął zarówno na jego bliskich, jak i przyszłość Ameryki. Twórcy Outlandera zdecydowanie wolą, gdy bohaterowie są podmiotem, a nie przedmiotem toczących się wydarzeń. Dlatego też bądźmy gotowi na sytuację, w której to Jamie Fraser doprowadzi do powstania Nowego Świata. O ile cały odcinek toczy się w spokojnej, wręcz idyllicznej atmosferze, to końcówka stawia wszystko na głowie. Jamie i Claire po raz kolejny będą zmuszeni podjąć walkę, ponieważ na drodze staje im nowy i to niezwykle przebiegły wróg. Serial więc bardzo szybko wraca do konwencji płaszcza i szpady. Premierowa odsłona czwartego sezonu nie zapowiada więc wielkich zmian w formie i treści. Wkrótce przekonamy się, czy to jest właściwa decyzja.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj