Spodziewająca się dziecka białogłowa czeka na swojego ukochanego w urokliwym i spokojnym azylu. Jej ojciec i matka wyruszają w pełną niebezpieczeństw podróż, aby uratować amanta będącego w niewoli u dzikusów. Ich eskapada kończy się sukcesem, mimo że po drodze przeżywają kilka mrożących krew w żyłach przygód. Finalnie młodzi kochankowie wpadają sobie w ramiona przy dźwiękach chwytającej za serce muzyki. Panna w opałach zdążyła w między czasie urodzić syna, więc niedawno balansujący na granicy życia i śmierci kawaler, za jednym razem zdobywa damę swojego serca oraz potomka. Ten melodramatyczny rys fabularny jest oczywiście charakterystyczny dla formuły Outlandera, ale mocno niesatysfakcjonujący, jeśli chodzi o standardy współczesnej telewizji. Oczywiste jest, że mamy tu do czynienia z opowieścią opartą na literackim pierwowzorze, jednak twórcy seriali niejednokrotnie udowodnili, że materiał źródłowy w ich rękach może być tworzywem, a nie produktem końcowym. Scenarzyści Outlandera trzymają się ściśle oryginału, jeśli chodzi o najważniejsze momenty historii. Wynikiem tego, fabuła ma klasyczną i mało zaskakującą formę. Amatorzy romansów przygodowych z pewnością będą ukontentowani, jednak poszukujący mniej standardowych rozstrzygnięć mogą poczuć się lekko zawiedzeni. Zwieńczenie historii czwórki głównych bohaterów jest bardzo przewidywalne. Przez to też postacie tracą swój urok. Każda z nich staje się pewnego rodzaju stereotypem, a przecież początki sezonu nie zapowiadały tak tradycyjnego podejścia do budowania protagonistów. Brianna to niewinna białogłowa, czekająca w połogu na swojego mężczyznę. Roger – fircyk w zalotach, zakochany na zabój amant, który dla miłości jest w stanie poświęcić życie. Jamie ponownie wchodzi w buty dobrego i silnego bohatera, dla którego każdy cel jest osiągalny. A Claire? Niegdyś zadziorna Sassenach i Biała Czarownica, teraz jedynie zatroskana matka. Bohaterka w najnowszym sezonie zupełnie została pozbawiona charakteru. Twórcy starają się ubarwiać opowieść, wprowadzając wątek poboczny związany z Indianami. Okazuje się że duch Mohawka, którego Claire spotkała na początku sezonu, to kolejny przybysz z przyszłości. Próbował on wzniecić rewolucję wśród Indian, aby zdołali uniknąć czekającego ich smutnego losu. Historia intrygująca, jednak nie posiadająca wielkiej wartości merytorycznej. Również fabularnie okazuje się bez znaczenia. Przybysz zginął, a jego poczynania nic nie zmieniły. Podróżnik w czasie podzielił Mohawków, tworząc radykalne skrzydło w ich społeczności. Twórcy nie akcentują jednak tego faktu, bardzo szybko przechodząc do kolejnych łzawych momentów związanych z Fraserami. Ian postanawia zostać wśród Indian. Skąd ten pomysł? Oczywiście w poprzednich odcinkach widoczna była u niego fascynacja ich kulturą, ale podjęcie tak ekstremalnej decyzji nie ma w sobie za dużo logiki. Niezrozumiałe jest również przywiązanie Mohawków do „Psiej Twarzy”. Autochtoni uparli się, aby Roger na zawsze pozostał w ich niewoli. Jaki mieli w tym cel? Po co im ten biedny Szkot? Czyżby przez Indian przemawiała zwykła, ludzka złośliwość? Największe zaskoczenie odcinka? Murtagh i ciotka Jocasta lądujący razem w łóżku. Dwójka ta jest kompletnie różna, a zarazem podobna do siebie. Maniery mają zdecydowanie inne, ale łączy ich zadziorny charakter i wewnętrzna siła. Ich romans można uznać za pozytywny akcent, choć ciężko im wyrokować wspólną przyszłość. Również przyjemnie patrzyło się, jak Roger daje łupnia Jamiemu. Oczywiście młody Szkot z XX wieku nie jest żadnym przeciwnikiem dla zahartowanego w bojach Frasera, ale i tak ta gwałtowna konfrontacja jest zadowalającym podsumowaniem trudnej relacji pomiędzy przyszłym teściem i zięciem. Na koniec segmentu twórcy raczą nas jeszcze cliffhangerem, sugerującym, że Roger, nie mogąc udźwignąć straszliwej prawdy o dziecku Brianny, opuszcza swoją ukochaną. Całe szczęście serial szybko rozwiewa wątpliwości i para młodych kochanków wpada sobie w ramiona. Dobrze, że tak się dzieje, bo gdyby twórcy kazali nam czekać na to oczywiste rozstrzygnięcie do kolejnego sezonu, moglibyśmy poczuć, że ktoś obraża naszą inteligencję. Outlander nie oparł się jednak całkowicie dyskretnemu urokowi cliffhangerów. Końcówka zapowiada kolejne dramatyczne wydarzenia, w których tym razem główną rolę będą odgrywać Jamie i Murtagh. Jednym słowem, na następny sezon zostajemy w Ameryce. Czy jest to dobra wiadomość? Produkcja w czwartej serii miał kilka słabszych momentów, ale przeważnie trzymał zadowalający poziom. Fantastyki było jak na lekarstwo, a dominowała tradycyjna forma. Próbę wprowadzenia nowego bezlitosnego antagonisty można uznać za udaną, choć nie wiemy, czy Bonnet jeszcze pojawi się w serialu. Czy cliffhanger, zapowiadający bardziej dynamiczne wątki w kolejnej odsłonie, jest szansą na polepszenie jakości fabuły? Tak, o ile twórcy zdecydują się nieco pomieszać szyki bohaterom. Nikomu nie przeszkadzałby przecież trochę bardziej pogmatwany i skomplikowany Outlander. Finałowy odcinek jest doskonałym przykładem tego, że zbyt proste rozwiązania są w stanie położyć opowieść zarówno na płaszczyźnie fabularnej, jak i emocjonalnej. Dlatego też zakończenie sezonu nie można uznać za w pełni satysfakcjonujące.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj