Outlander prezentuje nam odcinek pełen intymnych rozmów, głębokich przemyśleń, ukrytych uczuć i bolesnych wspomnień. To bardzo spokojna odsłona, jednak przynosząca pewnego rodzaju emocje.
W serialu Outlander po raz kolejny zabrakło zwrotów akcji, szybkiego tempa i motywów sensacyjnych. Znów dane nam było obserwować biegnące swoim rytmem życie osadników z Fraiser’s Ridge. Twórcy serialu nie gonią za tanimi emocjami, co nie znaczy, że w historii brakuje ludzkich dramatów. Kwestie obyczajowe potrafią być niezwykle zajmujące i to na ich eksploracji opiera się fabuła ostatnich odcinków serialu. Wciąż wierzący w zabobony mieszkańcy osady nie potrafią zaakceptować nowego, niskorosłego członka społeczności. Miotany wewnętrznymi demonami ojciec chłopca pogrąża się w nałogu i popada w coraz większą depresję. Upadły lider Thomas Christie walczy z własnymi duchami, a ma ich całkiem sporo. Co więcej, nie potrafi poradzić sobie z rodzącymi się w nim uczuciami względem żony jego rywala. Nie umie nazwać tego, co w nim powstało, ale wie, że kryje się w tym zło.
Nowy sezon Outlandera nie ma nic wspólnego z porywającym romansem fantasy, którym był w pierwszych seriach. Czasy, gdy Jamie i Claire walczyli w Szkocji z Czarnym Jackiem, minęły bezpowrotnie. Produkcja przeszła ewolucję i wydaje się, że wreszcie znalazła nową drogę. W dwóch poprzednich sezonach Outlander zmagał się z tym, czym powinien być serial. Tygiel, w którym znajdowały się: romans, fantastyka, erotyzm, przygoda i historia, nie zawsze tworzył spójną całość, w wyniku czego kolejne odcinki do wielu tematów podchodziły po łebkach. Teraz opowieść koncentruje się na ludziach i ich dramatach. Jeśli zaakceptujemy tę spokojniejszą konwencję, odnajdziemy w produkcji wiele mądrości. Oczywiście, wojna wciąż wisi w powietrzu i być może obyczajowa forma ustąpi wkrótce miejsca sensacji. Niemniej zarówno bieżący epizod, jak i te wcześniejsze są wielce satysfakcjonujące pod względem wiwisekcji ludzkich przeżyć.
Po raz kolejny imponuje Thomas Christie. Postawa życiowa tej postaci koresponduje z genezą wielu rzeczywistych fundamentalizmów. Mamy tu do czynienia z człowiekiem dogłębnie skrzywdzonym. Zniszczeniu uległo zarówno jego męskie „ja”, jak i głębsza, uczuciowa sfera. Mężczyzna pogrzebał w sobie wrażliwość, ukrywając ją pod stertą dogmatów, biblijnych prawideł i archaizmów. Obecność Jamiego pogrąża go jeszcze bardziej. Christie zazdrości Fraserowi jego siły, sukcesu i kobiety. Jest niczym Salieri nienawidzący i jednocześnie podziwiający Mozarta. Thomas za wszelką cenę próbuje ukryć swoje niedoskonałości, nie rozumie jednak, że to wrażliwość i otwartość zbliżyła Jamiego do Claire. Jak do tej pory postać ta pisana jest pod każdym względem wyśmienicie. Twórcy pokazują źródło jego konserwatyzmu. Chory radykalizm jest samonakręcającym się perpetuum mobile, które czyni z niego zamkniętego człowieka i oddziałuje na całą społeczność. Tak się właśnie rodzą zabobony, każące dzieciom wrzucać do wody niemowlaki, które wyglądają inaczej niż wszyscy.
Temat źle rozumianej męskości podjęty zostaje również w wątku Fergusa, który prawdopodobnie wreszcie otrzymuje konkluzję. Młody, kaleki mężczyzna cierpi, bo nie odgrywa narzuconej mu roli społecznej. Jamie w pięknych słowach wyjaśnia mu, na czym polega jego prawdziwa wartość. Podczas gdy większość bohaterów wciąż poszukuje swojej drogi, Jamie i Claire stanowią ostoję, której fundamentami nic nie jest w stanie zachwiać. Są już przecież dziadkami, a Jamie przewodzi wciąż rozrastającej się społeczności. Dobrze się na nich patrzy, jako na szczęśliwą i spełnioną parę, choć oczywiście wiemy, że sielanka dobiegnie końca.
Twórcy umiejętnie równoważą czas ekranowy. Każda z ważniejszych postaci dostaje swoje pięć minut, choć na przykład Brianna wciąż znajduje się w cieniu wszystkich wydarzeń. Wygląda to tak, jakby nie było pomysłu na zagospodarowanie bohaterki. Naturalny kierunek rozwoju dla tej silnej i niezależnej postaci mógłby poprowadzić ją drogą Claire, co byłoby pewnym powielaniem schematu. Z drugiej strony jest natomiast Roger, który coraz pewniej czuje się w roli kaznodziei. Tutaj również brakuje pierwiastka oryginalności, bo jego mądrość i odwaga mogą być tożsame z atrybutami młodego Jamiego. Co prawda Fraser zawsze był człowiekiem czynu, a McKenzie jest raczej intelektualistą, ale w kwestiach moralnych panowie są sobie równi.
Opowieść z Outlandera nadal toczy się według konkretnego rytmu. Nie jest on ani intensywny, ani zmienny. Pozwala jednak rozsmakować się we wspaniałej oprawie audiowizualnej, pięknej muzyce i opowieści o ludziach walczących do ostatniego tchu za swoją miłość.