Mike’a Mignoli, twórcy Hellboya, nie trzeba nikomu przedstawiać, ale warto się przekonać, jak się sprawdza w klasycznej opowieści grozy.
Motyw wampirów w popkulturze przewija się cały czas, a wszystko to zawdzięczamy XIX-wiecznej literaturze, która – głównie za sprawą
Dracula Bram Stoker – na dobre wprowadziła krwiopijców do literatury… a później także filmu czy komiksu. Wariacji tego motywu widzieliśmy już tak wiele, że w zasadzie nic już nie może nas zaskoczyć. A jednak Mike Mignola w komiksie
Pan Higgins wraca do domu postanowił jeszcze raz odkurzyć ten wątek, tym bardziej w dość klasycznej wersji, choć nie obyło się bez bardziej współczesnych wstawek.
I tak gdzieś na prowincji dwójka łowców wampirów rozpoczyna polowanie na kolejnego patriarchę wampirzego rodu – okazja jest tym lepsza, że właśnie zbliża się święto, w którym będzie uczestniczyć cała masa różnorakich krwiopijców. Ci oczywiście są świadomi zagrożenia i też podejmują własne działania. Jednakże łowcy mają asa atutowego – pana Higginsa, pozornie zwykłego człowieka z „przeszłością”, efektem której jest straszliwa klątwa, mogąca obrócić się przeciwko jej twórcom.
Pan Higgins wraca do domu to opowieść dla fanów klasycznej literatury grozy. A mówiąc „klasycznej” mam na myśli faktycznie dzieła Brama Stokera, Mary Shelley i innych twórców XIX wiecznych opowieści niesamowitych z elementami grozy, które dały temu, co teraz rozumiemy pod pojęciem horroru. Co prawda w przypadku tego komiksu jest to wersja nieco uwspółcześniona, bazująca (czerpiąca) raczej na wczesnych ekranizacjach niż oryginalnych dziełach, ale nadal jest to historia raczej niepasująca do współczesnych opowieści.
Należy także żałować, że
Mike Mignola ograniczył się w tym przypadku jedynie do scenariusza (i współtworzenia okładki). Grafiki
Warwick Johnson-Cadwell nie do końca oddają klimat opowieści. Niby można się w nich doszukać ech stylu Mignoli… ale to może tylko sugestia nazwiskiem na okładce? Bo tak naprawdę bardziej przypominają one grafiki z książeczki dla dzieci, zarówno samą kreską, jak i kolorystyką. Brakuje im klimatu grozy, nawet jeśli sama historia jest potraktowana nieco z przymrużeniem oka.
Czy w takiej formie się sprawdza? Poniekąd można docenić nawiązania i całkiem zgrabne czerpanie z klasycznych wzorców, ale mimo wszystko wydaje się, że całości brakuje „mięsa”. Fabularnie jest to po prostu prosta, miejscami banalna historia, jakich w popkulturze widzieliśmy już dziesiątki, jeśli nie setki. Można przeczytać, parę razy się uśmiechnąć, widząc jakieś nawiązanie czy grę z konwencją, ale generalnie lektura przynosi delikatne rozczarowanie. Tym bardziej, że to bardzo krótka lektura.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h