Pan Mercedes rozpoczyna się w zimny, zamglony kwietniowy ranek. Kryzys ekonomiczny w rozkwicie, kilkaset bezrobotnych ludzi czeka przed budynkiem City Center na targi pracy. Nagle z mgły wyłania się wielki szary mercedes, który z impetem wjeżdża w tłum czekających. Zabija ośmioro z nich, a kilkunastu rani. Prasa chrzci go "Zabójcą z Mercedesa", a policji nie udaje się go zidentyfikować. Jest to jedna z kilku nierozwiązanych spraw emerytowanego policjanta Kermita Williama Hodgesa i mężczyzna często do niej wraca, siedząc w fotelu przed telewizorem, oglądając ogłupiające programy, tyjąc i flirtując z myślami samobójczymi. Pewnego dnia Hodges dostaje list od Zabójcy z Mercedesa. Intencją nadawcy jest skłonienie mężczyzny do pociągnięcia za spust, jednak jego wiadomość sprawia, że Hodges zyskuje cel w życiu: złapanie tego szaleńca.

Pan Mercedes nie jest klasyczną powieścią detektywistyczną, w której czytelnik wie tyle co sam detektyw i razem z nim odkrywa kolejne szczegóły. King nie zmusza nas do nieustannego zastanawiania się, kto jest mordercą. Odpowiedź dostajemy już na samym początku, wiemy więcej niż Bill Hodges i kilka razy nawet sama łapałam się na tym, że ze zdenerwowaniem śledziłam poczynania detektywa, który był bardzo blisko rozwiązania, nie zdając sobie z tego sprawy. To ciekawy zabieg zwiększający napięcie i pokazujący, że bardziej niż samo śledztwo w powieści Kinga liczy się psychologizm postaci. Zabójcą z Mercedesa jest bowiem Brady Hartsfield, dwudziestoparolatek, który nie wyróżnia się dosłownie niczym: jest wręcz bezbarwny, co czyni go jeszcze groźniejszym. Hartsfield byłby świetnym obiektem do badań dla Freuda: jest inteligentny, lecz skrajnie arogancki, dodatkowo łączy go niezdrowy (delikatnie mówiąc) związek z matką. W toku opowieści poznajemy kolejne szczegóły z życia i przeszłości psychopaty, w tym rzeczy, o których raczej wolelibyśmy nie wiedzieć. Ten portret psychologiczny nie zostawia niczego domysłowi: pokazuje nam dokładnie, jakim osobnikiem jest Hartsfield.

King bawi się konwencją, nie udając, że chce stworzyć najoryginalniejszy kryminał na świecie. Korzysta bowiem z klasycznych kryminalnych wzorców. W Panu Mercedesie mamy niemogącego pogodzić się z emeryturą policjanta, który podejmuje się zadania być może ponad jego wątłe siły, jego Watsona, w tym przypadku siedemnastoletniego Jerome'a, oraz atrakcyjną klientkę, z którą detektywa zaczyna coś łączyć. King puszcza do czytelnika oko, wprowadzając chociażby fedorę, kapelusz, jakiego nie powstydziłby się żaden detektyw z filmów noir. Nawiązuje do klasyki gatunku, czyli Raymonda Chandlera (w pewnym momencie Hodges sam stwierdza, że mógłby być Philipem Marlowem), jednak w najmniej spodziewanym momencie potrafi te znane schematy odwrócić, proponując nam dobrze skonstruowaną wariację na temat współczesnego thrillera detektywistycznego.

Pan Mercedes to powieść na wskroś realistyczna (choć duchy są tutaj jednym w wątków!), dobrze pasująca do nastroju współczesnej Ameryki. Świetnie nawiązuje do czasów, które produkują coraz więcej pozbawionych empatii ludzi, a w telewizji raz po raz słyszymy o kolejnym mordercy, który wybrał się na "łowy", pragnąc zabić jak najwięcej przypadkowych osób. Chociaż nowa powieść Kinga nie jest horrorem, to i tak może wywołać strach - podejmuje przerażający bardziej niż stwory z innego świata temat: jest to studium potwora, którym może stać się każdy człowiek.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj