Można by założyć, że wydawanie powieści o pandemii tajemniczej choroby w dobie koranowirusa to gra pod publiczkę (zwłaszcza że to wznowienie, nie premiera), ale… to naprawdę świetnie napisana książka. Nietuzinkowa.
O tajemniczych, szerzących się niczym wiatr i dziesiątkujących ludzkość epidemiach napisano już niejedną powieść z Bastionem Kinga na czele i ze szczególnym upodobaniem do apokalipsy zombie, a jednak Pandemia Jany Wagner jest inna, rzekłabym – bardziej kameralna, naturalna, bez nadmiernego eksponowania nieszczęściami spadających na głowy uciekinierów, szukających azylu przed chorobą i złymi ludźmi. Właściwie to bardziej powieść drogi, aniżeli postapokaliptyczna.
Spokojne, podmoskiewskie osiedle, kobieta po przejściach z nastoletnim synem i drugim mężem – to oczyma Anny oglądamy nadchodzącą katastrofę, przeżywamy kwarantannę Moskwy, wieść o śmierci matki, niepokój przeradzający się w lęk i wizytę teścia w walonkach, który staje się ich modus operandi do zebrania się w sobie i ucieczki przez pół zimowej Rosji do małego domku na wyspie w Karelii, przy granicy z Finlandią. Choć świat, jaki Anna znała, wciąż wydaje się istnieć, pojawiają się pierwsze rozerwania na szwie, a z czasem wszystko zaczyna się rozłazić i stawać na głowie. Cztery samochody i cztery rodziny - los połączy Annę z przeszłością męża, niezbyt lubianymi sąsiadami, zarozumiałymi znajomymi, zbyt łatwowiernym lekarzem i opuszczonym psem, a także wieloma innymi ludźmi i sytuacjami, z którym przyjdzie im się zmierzyć. Koszmarem Anny okaże się nie tylko śmiertelny wirus i ryzyko zachorowania (przeżyje to na własnej skórze), ale konieczność podróżowania z pierwszą, nadal zazdrosną o nią żoną męża i ich małym synem.
Subiektywne przemyślenia głównej bohaterki, obawa o kończące się zapasy żywności i paliwa, niesnaski wśród wspólnie podróżujących, żal za tym, co bezpowrotnie stracone – Pandemia bardziej skupia się na, wydawałoby się, mniej istotnych drobiazgach, niż na epatowaniu okropnymi obrazami, makabrą zarażonych, zdziczeniem ocalałych i patosem katastroficznym, które co prawda pojawią się tu i ówdzie, lecz w mniejszych dawkach niż zazwyczaj w podobnych tekstach. Nawet opowiadając o pandemii, Jana Wagner nie stawia na potworności (choć zupełnie ich nie unika), a podkreśla okruchy dobra i zwyczajności, mimo że jej bohaterowie nie są przesłodzeni (dwie żony jednego mężczyzny nagle nie zostaną dozgonnymi przyjaciółkami, a alkoholik nie przestanie pić). O dziwo, to właśnie stanowi największą siłę powieści. Spokojny, naturalny tok narracji, pewna kameralność obrazu, nie epatowanie makabrą, pogłębiony portret psychologiczny postaci, a na to wszystko wartka fabuła podszyta wszechobecnym lękiem przed chorobą i nadzieją na ucieczkę na zapomniany przez Boga i ludzi kawałek ziemi, na którym będzie można osiąść w spokoju i zacząć wszystko od nowa. Pandemia Jany Wagner powinna nosić podtytuł Spokój i miłość w czasach zarazy.