W jednym z odcinków Jasia Fasoli główny bohater, wraz ze swoją dziewczyną, udał się do kina na horror. Tuż przed seansem Jaś Fasola bawił się świetnie, strasząc swą lubą w najlepsze. Jednak kiedy tylko projekcja rozpoczęła się... wysypanie całego popcornu było chyba najmniejszym aktem strachu głównego bohatera.
Podobne reakcje, tym razem u prawdziwych widzów, wzbudziła pierwsza odsłona "Paranormal Activity" z 2007 roku, słynnego niezależnego horroru kręconego w domowych warunkach. Ta nisko budżetowa produkcja stała się z miejsca wielkim hitem, który zarobił bardzo dużo zielonych banknotów na całym świecie. A jeżeli coś się dobrze sprzedaje, to twórcy/producenci/studio nie chcą szybko zakręcać sobie owego kurka. Dlatego doczekaliśmy się aż trzech kolejnych filmów z "Paranormal Activity" w tytule. W kinach debiutuje ten oznaczony numerem 4. Jednak czy jest to jeszcze taki horror, jak na początku?
Krótkie wprowadzenie: typowa, amerykańska rodzina, mieszkająca na obrzeżach miasta. Typowi rodzice (Alexondra Lee i nieżyjący już Stephen Dunham), typowa, nastoletnia córka Alex (Kathryn Newton) oraz najmłodsza pociecha, typowy Wyatt (Aiden Lovekamp). No i rudy kot jeszcze. Żyją sobie spokojnie - ot czasem jakaś kłótnia, mniejsza, większa czy prowadząca do rozwodu. Częstym gościem w domu jest chłopak córki, Ben (Matt Shively) - typowy nastolatek, który zna się na każdym, elektronicznym gadżecie. Ale jak przystało na horror, typowo coś musi się zacząć dziać nie tak. Tym razem pada na dziwnych sąsiadów - a raczej sąsiadkę (Katie Featherston, aktorkę znaną z poprzednich części) oraz jej syna, Robbiego (Brady Allen). Z powodu mało jasnych przesłanek chłopczyk trafia na pewien czas pod dach rodziców Alex - i wtedy zaczyna się robić bardzo dziwnie… Fabuła, jak widać, nie jest zbyt odkrywcza i przy tym bardzo przewidywalna. Średnio obeznany widz jest sobie w stanie dopowiedzieć, co się będzie działo za chwilę. I zwykle trafi z tym w dziesiątkę (nawet bez zdolności paranormalnych). Ale są dwie lub trzy sceny, które ciężko od razu wywnioskować - jak chociażby motyw noża kuchennego.
[image-browser playlist="597961" suggest=""]©2012 Paramount Pictures
Oglądając "Paranormal Activity 4" w kinie tylko po części można odczuć, że jest to horror. Co prawda jest kilka scen, kiedy coś wyskakuje lub ktoś popisowo ląduje na ścianie. Jednak oprócz sekundy strachu, wywołuje to zaraźliwy śmiech, który szybko rozprzestrzenia się po sali. Nie wiem, czym to może być powodowane - tym, że aż za dobrze znamy horrory i takie proste tricki już nie straszą. Czy że może faktycznie się boimy (mniej lub bardziej) i śmiech jest naszą tarczą obronną przed strachem?
Odchodząc od tych filozoficznych rozważań, "Paranormal Activity 4" potrafi rozbawić. Zwłaszcza ostatnie kilka minut filmu, które powinno najbardziej przerażać, wywołuje największy entuzjazm sali kinowej. Początek mógłby jeszcze uchodzić za straszny (zwłaszcza pierwsze pojawienie się Robbiego), środek zaś usypiał (chociaż wstawka o priusie automatycznie przywodziła na myśl nieśmiertelnego Achmeda, Martwego Terrorystę). Ale scena garażowa (która zebrała oklaski widowni!) była momentem, kiedy śmiech zaczął dominować nad strachem.
Obsady aktorskiej specjalnie nie ma za co chwalić. W swych typowych rolach byli typowi do bólu. Nawet mroczny dzieciak specjalnie nie przerażał. Pewne zarzuty można mieć też do jakości wykorzystania formy dokumentu i amatorskich kamer. Podczas oglądania pojawia się wrażenie, że twórcy tak naprawdę sami nie widzieli, co chcą opowiedzieć za pomocą tych narzędzi. Ale na plus (i jako pomysł, i jako efekt wizualny) można zaliczyć wykorzystanie czujnika ruchu do najnowszych konsol gier. Rzecz jasna, do "łapania" istot bardzo nie z tego świata…
[image-browser playlist="597962" suggest=""]
©2012 Paramount Pictures
Ktoś by mógł zarzucić, że co to za horror, od którego straszniejsze są nawet słabsze odcinki Supernatural. I który bardziej bawi niż przeraża. Jednak nie można aż tak kategorycznie do tego podchodzić - "Paranormal Activity 4", nawet dla osoby, która nie zna poprzednich historii, może być dobrym "odmóżdżaczem". Wiem że dziś przyjęło się tak mówić o filmach naprawdę słabych, które ogląda się tylko wtedy, jak sytuacja "mózgu" jest naprawdę krytyczna (produkcje pokroju "Kapitana Bomby" w czasie sesji studenckiej czy zdecydowanie większość polskich komedii romantycznych). "Paranormal Activity 4" ma tę przewagę nad tymi "dziełami", że po jego obejrzeniu nie ma aż tak wielkiego "kaca" bezproduktywnie utraconego czasu. Pozwala na te 88 minut wyłączyć się i zrelaksować. A w pewnym sensie (ale też nie tak całkowicie) doprowadzić do swego rodzaju "katharsis".