Uwielbiam ten komiks. Już nie tylko za gęstą, prostą, ale w swojej oszczędnej prostocie starannie wycyzelowaną warstwę tekstu, a za oprawę graficzną dla tychże słów. Pierwsze jest zasługą fantastycznej umiejętności opowiadania Richarda Starka, autora opowieści o tytułowym Parkerze (o tym, kim jest Stark, przeczytacie więcej tutaj). Drugie to już zasługa niesamowitej, surowej, minimalistycznej kreski Darwyna Cooke’a. I nie oszukujmy się, mało kiedy zdarza się aż tak idealne zgranie słów z rysunkiem. To adaptacja, przełożenie języka powieści na język historii obrazkowej, ale właśnie w tym przypadku korelacja pomiędzy pierwotnym i następczym medium wydaje się szczególnie ważna. I bardzo trudna do osiągnięcia. Kiedy rysownik otrzymuje scenariusz komiksu, wie, że autor pisał go na podbudowie pewnej określonej wizji, na prawidłach warsztatowych dla komiksowego medium. Tutaj przypadek jest inny. Stark nigdy nie celował w komiks. To Darwyn Cooke przekonał go, by ten udzielił zgody na adaptację. I udało mu się przetworzyć frazy powieściowe na rysunki. Poszczególne plansze, pojedyncze kadry wręcz samodzielnie opowiadają historię. Za pomocą czasem tylko kilku niepozornych kresek, wzbogaconych monochromatycznymi plamami koloru, udaje się dopowiedzieć historię, uzupełnić ją. A czasem wręcz opowiedzieć, bez słów. A to sztuka naprawdę nieczęsta.
Źródło: Nagle Comics
Edycja Martini serwuje komiksy o Parkerze w powiększonym formacie, na grubym papierze. Same albumy zostały uzupełnione o przepiękne graficznie obwoluty, co zdecydowanie pozwala zaliczyć niniejsze wydanie do wersji de luxe. Ale to, co czyni je tak wyjątkowym, to zawartość poszerzająca adaptacje rysowane przez Darwyna Cooke’a również o komiksową etiudę znanego w kręgach komiksowego noir duetu: Eda Brubakera i Seana Phillipsa. To twórcy na poletku niniejszego gatunku z pewnością doświadczeni, a ich krótka historia uzupełniająca (oprócz całej masy dodatków graficznych i tekstowych) album jest z pewnością komiksem udanym. Owszem, nieco odmiennym od tego, do czego Parker nas przyzwyczaił, bo to wszak dzieło zupełnie innych twórców. To swego rodzaju fanfik, ale z tych z pewnością udanych, ostrożnie obchodzących się z materiałem źródłowym, tworzony z poszanowaniem pierwowzoru. Słowem – hołd.
Ten duet zresztą doskonale – jak wspomniałem – czuje się w kryminale noir, więc i ich obecność nie jest kwiatkiem u kożucha. Całość wypada znakomicie. Nie tylko jako zwieńczenie pracy nad serią nieodżałowanego Darwyna Cooke’a (będącego na liście moich ulubionych rysowników), a jako przykład wspaniale zrealizowanej adaptacji, mistrzowskiej korelacji pomiędzy opowieścią i rysunkiem. To dla komiksu zawsze przecież winno być celem nadrzędnym. Dla miłośników kryminału noir to zdecydowanie pozycja obowiązkowa. Bez zbędnych słów.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj