‌‌Jim Jarmusch przedstawił Paterson mówiąc o nim (co przekazał jego producent), że jest to filmowa odtrutka na mroczne i trudne kino, w głównej mierze nastawione na akcję. I to jest idealne zdanie, którym można ten obraz podsumować. W Paterson nie ma żadnego dramatu, skonfliktowanego bohatera stojącego przed trudnym wyborem, punktu kulminacyjnego i głośnego rozwiązania historii. Nie ma, bo ten film tego w ogóle nie potrzebuje, by zachwycać, poruszać i zmuszać do nieustającej refleksji. ‌‌Paterson to niezwykła pochwała codzienności, ukazanie poetyckiego piękna w prozie życia - film smutny i z gorzką posypką na wierzchu, a jednocześnie będący nieskrępowaną afirmacją człowieka i tego, co go otacza każdego dnia. Jarmusch pokazuje nam świat oczami swojego bohatera – szeregowego kierowcy autobusu, którego każdy dzień wygląda praktycznie tak samo: pocałunek dla żony na dzień dobry, płatki z mlekiem na śniadanie, praca, spacer z psem, piwo w barze. Wszystko to przerywane jest chwilami, gdy nasz bohater bierze w dłoń długopis i w zwykłym zeszycie kreśli słowa kolejnych wierszy. Nie ma on smartfona, nie używa komputera ani tabletu, a świat podziwia w sposób prosty i czysty – poznaje go swoimi zmysłami, chłonąc zapach babeczek, które piecze jego żona, podziwiając nurt rzeki i słuchając historii pasażerów swojego autobusu. Uśmiecha się przy tym pod nosem i marszczy delikatnie czoło, skupiając uwagę, bo wszystko to jest największą inspiracją jego życia, którą potem przenosi w postaci poezji na czyste strony starego brulionu. Jarmusch czasowo nie mógł trafić lepiej ze swoimi filmem. W dzisiejszym świecie nastawionym na konsumpcjonizm, szybką karierę, materializm i ekshibicjonizm, codzienność bywa lekceważona, a rutyna pogardzana. Tymczasem kolejne kadry Paterson delikatnie płyną przed oczami, mówiąc – nie musisz zdobyć trzech górskich szczytów, odkryć lekarstwa na raka i polecieć w kosmos, żeby życie było spełnione, by było szczęśliwe. Celebruj okruchy codzienności, czytamy z twarzy fenomenalnego (!) Adama Drivera, zjedz okropną tartę i powiedz żonie, że ci smakowała; wysłuchaj kumpla w barze; zachłyśnij się miłością, pozwól sobie na smutek. M‌am silne przekonanie, że Paterson to jeden z tych filmów, do których można wracać wielokrotnie i za każdym razem odkrywać go na nowo. Pierwsze zetknięcie pozwala zachwycić się tym, co na wierzchu, wzruszyć się i zadumać, myślę jednak, że to najgłębsze zanurzenie przyjdzie z którymś kolejnym seansem. I już sama myśl wywołuje ekscytację. Znacie to uczucie, gdy jecie lody, które są tak dobre, że jest Wam smutno, gdy skończycie porcję, ale dobrze wiecie, że nie dacie rady zjeść więcej? A po chwili przychodzi ta odprężająca myśl, że przecież możecie do tej lodziarni przyjść jutro i pojutrze? Jeśli tak to powiem wam jedno – Jim Jarmusch robi najlepsze lody w mieście.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj