Po dwóch zupełnie różnych od siebie epizodach, przyszła pora na zwolnienie tempa i ostudzenie emocji. 3. Odcinek serialu Patrick Melrose jest spokojną, niespieszną refleksją i co najważniejsze - niepozbawioną elementów zaskoczenia.
Akcja trzeciego epizodu rozgrywa się w roku 1990, a zatem już po śmierci ojca głównego bohatera. Ponownie wracamy do wątku dorosłego Patricka, a na ekranie króluje Benedict Cumberbatch – tym razem osowiały, przygnębiony, wyraźnie zmagający się z depresją. To wcielenie bohatera bardzo różni się od dynamicznego i cholerycznego Patricka z pierwszego epizodu i jednocześnie narzuca konkretny sposób odbioru całego odcinka – jako widzowie wraz z Patrickiem jesteśmy spokojni, cisi i refleksyjni, jeszcze mocniej odbierając emocjonalny przekaz, jaki płynie z całej tej historii. Nie jest tajemnicą, że sukces serialu w dużej mierze spoczywa na barkach Cumberbatcha – w bieżącym odcinku aktor gra tak autentycznie, prawdziwie i przekonująco, że nawet mimo przestojów w akcji ani na moment nie ma się tego dosyć.
Cała akcja odcinka została skondensowana w zasadzie do jednego wieczora – w ślicznym dworku Bridget odbywa się przyjęcie z okazji urodzin jej męża. Tak – to ta sama Brigdet, którą poznaliśmy w retrospekcjach z młodszym Patrickiem. Trudno stwierdzić, w jaki sposób udało jej się awansować do tytułu lady i zapraszać na kolację księżniczkę Małgorzatę, jednak muszę przyznać, że w takim środowisku postaci zupełnie nie jest do twarzy. Bridget wpasowała się w sztywne ramy i z niesfornej dziewczyny zmieniła się w przedstawicielkę środowiska snobów – już sama ta sytuacja pokazuje, jak łatwo można dać się „uładzić” jeśli tylko w grę wchodzą pieniądze. Dzięki osadzeniu wątku w jej dworku, mamy szansę na nieco bliższe poznanie Bridget – ośmielę się nawet stwierdzić, że to ona zamiast Melrose’a gra tym razem główne skrzypce. Wątek zdradzonej i zmęczonej swoim życiem kobiety w ciekawy sposób koresponduje z zeszłotygodniowym wątkiem matki głównego bohatera – z tą jednak różnicą, że teraz dziewczyna bierze sprawy w swoje ręce i zwyczajnie odchodzi od męża, w dodatku z uśmiechem na ustach. Jak wiemy, ta sztuka matce Patricka wcale się nie udała.
Nie jest to jedyne nawiązanie do biografii głównego bohatera – samozwańczą arystokrację, którą wyraźnie prezentuje bieżący odcinek, również można porównać do sytuacji Patricka z dzieciństwa. Jako mały chłopiec, Patrick był otoczony ludźmi z wyższych sfer, wobec których musiał zachowywać należyty dystans i okazywać szacunek. Teraz, jako dorosły mężczyzna, ponownie został wrzucony w te klimaty i tak naprawdę spodziewałam się, że doprowadzą go one do ostatecznego wybuchu – że Patrick po prostu wstanie, powie co myśli i wyjdzie, udzielając sobie tym samym pewnego rachunku sumienia i dokonując rzeczy, do których nie był zdolny w przeszłości. Taka scena byłaby uzasadniona – pierwszy odcinek wyraźnie pokazał, z jak wybuchowym człowiekiem mamy tu do czynienia. Tymczasem… nic takiego nie ma miejsca – choć nerwy bohatera są wystawiane na próbę, Melrose dzielnie trzyma je na wodzy, a zamiast oczekiwanego wybuchu otrzymujemy poruszające wyznanie o tym, co spotkało go przed laty. Patrick wreszcie nazywa rzecz po imieniu, a fakt, że mówi o molestowaniu przez ojca na głos swojemu przyjacielowi tylko dodaje tej scenie emocjonalnego ciężaru. Wybrnięcie z całej tej sytuacji z klasą pokazuje jeszcze wyraźniej, że nasz główny bohater to osoba niezbadana – trudno przewidzieć, jak zachowa się kolejnym razem, co czyni go jeszcze bardziej intrygującym.
Bieżący odcinek bazuje na wielu kontrastach – „nasi” ludzcy bohaterowie kontra sztuczni i nadęci bogacze. Młodzieńcze marzenia i bunt kontra rzeczywistość w pozłacanej klatce. Kultura języka kontra rzucane półgębkiem soczyste kawałki przekleństw i obgadywanie sąsiada za plecami… Dopełnieniem tego groteskowego obrazka staje się oczywiście sam Patrick, który pod powłoczką zamożnego i dojrzałego mężczyzny skrywa gnijącą od narkotyków brudną rzeczywistość. I nieważne, że już dłuższy czas jest czysty – echa uzależnienia wracają do niego w każdym momencie, czy to podczas sypania cukru do herbaty, czy podczas oglądania prognozy pogody w telewizji. Warto wspomnieć, że w tym odcinku chyba pierwszy raz widzimy dorosłego Patricka w pełni trzeźwego, co daje zupełnie inny obraz postaci niż ten, do którego przywykliśmy. Co będzie dalej? Czy wróci do uzależnienia? Trudno przewidzieć, jednak na tę chwilę jego postawa wydaje się być bardzo zdecydowana i trzymam kciuki, by tak już pozostało.
Odcinek numer 3 robi również wrażenie na płaszczyźnie realizacji – wielkie i wystawne przyjęcie we dworze zachwyca najmniejszym detalem, a na uwagę zasługuje sama choreografia przygotowań – wywijający walca z talerzami kelnerzy, dostawianie krzeseł do stołu według linijki, komponowanie składników na talerzach… Na te wysmakowane kadry patrzy się z czystą wizualną przyjemnością, a wisienką na torcie staje się wzniosła muzyka chóralna, bardzo pasująca do charakteru tego epizodu. W całym powolnym tempie akcji takie detale rzucają się w oczy podwójnie, a dzięki nim epizod również dużo zyskuje.
Choć bieżący odcinek był kompletnie inny od dwóch poprzednich, nie mam mu w zasadzie nic do zarzucenia. Twórcy serialu Patrick Melrose udowadniają, że świetnie radzą sobie zarówno z gnającą do przodu akcją i psychodelicznymi wizjami bohatera, jak i z powolną, nostalgiczną wręcz aurą i opieraniem fabuły wyłącznie na dialogu między postaciami. Za każdym razem wychodzą z tych eksperymentów z tarczą, za co należą się słowa uznania. I… cóż można rzec – zwyczajnie szkoda, że do końca pozostały tylko dwa odcinki.