Kelly Reichardt opowiada historię niesamowitej przyjaźni dwóch mężczyzn, których więź rodzi się w obliczu powstającego tuż obok kapitalizmu. By osiągnąć sukces, trzeba od czegoś zacząć. Sposobem na sukces może więc okazać się pierwsza krowa, która pojawiła się w XIX-wiecznym Oregonie.
Jest coś unikalnego w filmach, które bez wsparcia sal kinowych wyposażonych w sztuczki technologiczne, potrafią zadziałać na nasze zmysły i dać okazję nie tylko do posmakowania, ale też powąchania przygotowanych przez głównego bohatera wypieków. Pierwsza krowa w reżyserii Kelly Reichartd jest dramatem osadzonym w XIX-wiecznym Oregonie, gdzie powoli rodzi się cywilizacja i nie brakuje osób marzących o wielkim sukcesie i zrealizowaniu amerykańskiego snu, o którym tyle słyszeli. Jest to moment, w którym wrażenie robi pojawienie się pierwszej krowy, zaś dorobienie się fortuny wymaga nie tylko odrobiny szczęścia, ale też odwagi i przekraczania moralnych granic.
Zwłaszcza w tym drugim świetnie odnajduje się King Liu, chiński imigrant, który na swojej drodze spotyka Cookie Figowitza, uzdolnionego piekarza, który wcześniej dołączył do grupy traperów, chcąc w ten sposób dorobić się fortuny. Żeby jednak spełnić swoje cele, musi zebrać trochę więcej waluty niż jedna sakiewka miedziaków. Reichartd pokazuje w ten sposób fascynujący obraz wczesnej Ameryki, w której rodzi się kapitalizm, ale przy tym nie zapomina o przyjaźni. Przedsiębiorcza para bohaterów postanawia bowiem rozkręcić swój cukierniczy biznes, ale do tego niezbędne będzie mleko od krowy znajdującej się w posiadaniu naczelnika fortu. Dzielenie się zyskami nie wchodzi jednak w grę, bo ten podział nigdy nie będzie uczciwy i z korzyścią dla raczkujących biznesmenów. Decydują się więc każdej nocy ukradkiem napełniać wiadro cenną cieczą o białym kolorze.
Trudno na szybko znaleźć reżysera, który wokół kradzieży mleka i przygotowywania wypieków stworzyłby historię tak ciekawą, ujmującą swoim obrazem przyjaźni. Być może Pierwsza krowa ma powolną narrację, mocno skupioną na bohaterach, ale nie brakuje momentów z bardzo dużym ładunkiem emocjonalnym - mowa tu między innymi o pierwszej kradzieży, scenach ponownego skradania się pod dom naczelnika i wszystkich sytuacjach, kiedy postać Toby'ego Jonesa zajada wytworzone przez duet bohaterów wypieki. Przypominają mu Londyn, ale niekoniecznie jest w stanie wyczuć w racuchach mleko wydojone z jego własnej krowy. Reichartd dzięki skrętom w stronę thrillera utrzymuje uwagę widowni, choć ślimacze tempo i skrupulatne opowiadanie losów dwójki bohaterów może dla wielu widzów stanowić przeszkodę. Dlatego tak istotny jest seans w kinie, w którym nic nie będzie nas rozpraszać i będziemy mogli tej historii oddać sto procent czasu. Zapewniam, że warto.
Tym bardziej, że akcja osadzona została w bardzo ciekawym okresie, w którym dopiero rodzi się wielki świat i każdy chciałby zrealizować swój amerykański sen. Trzeba wykazać się kreatywnością, może też bezczelnością, ale przede wszystkim odwagą. Reżyserka nie boi się brudu i błota, scenografia skutecznie pogłębia wszelkie te doznania, które oferuje nam fabuła. Tworzy z tego piękną bajkę, służącą nie tylko jako szerszy obraz Ameryki i pewnego jej dziedzictwa, ale też traktującą o wolności i przyjaźni, jako niepodważalnych wartościach. Od razu kupujemy relację między Kucharciem i Liu, którzy wspierają się nawzajem, ale też nie zawsze są ze sobą zgodni. Dynamika między nimi jest interesująca i bardzo autentyczna, co także korzystnie wpływa na zmysłowość obrazu i wprowadza nieco więcej światła do smutnego i brudnego otoczenia.
Kelly Reichardt tworzy film skromny, ale w swojej konstrukcji fascynujący. Można mieć uwagi do powolnego tempa i nieco mniej interesującego przebiegu wydarzeń, kiedy bohaterowie wpadają w tarapaty, ale to wciąż nie wpływa negatywnie na odbiór. John Magaro i Orion Lee tworzą złożone i fascynujące postacie, grając za pomocą oszczędnych środków. Reżyserka niekiedy zresztą woli opowiedzieć coś za pomocą sytuacji i gestów, zamiast wyczerpujących dialogów lub monologów. Przedstawiony w Pierwszej krowie bromance jest jednym z ciekawszych w ostatnich latach, właśnie dzięki autorskiemu podejściu reżyserki.