Channing Tatum staje tym razem nie tylko przed kamerą, ale i za nią w swoim reżyserskim debiucie. Czy jest on udany? Sprawdzamy.
Były Ranger Jason Briggs (Channing Tatum) usilnie stara się odnaleźć w rzeczywistości poza strukturami wojskowymi. Przez urazy neurologiczne, jakich doznał podczas jednej z misji, nie może wrócić do czynnej służby, choć bardzo się o to stara. W pewnym momencie dostaje wyjątkową szansę. Ma dostarczyć Lulu - suczkę owczarka belgijskiego o bogatej historii wojskowej - na pogrzeb jej opiekuna. Kilkudniowa podróż kalifornijskim wybrzeżem wydaje się być łatwiejsza niż większość misji, w których brał udział. Pozory mylą. Delikatnie mówiąc, owczarek nie przepada za ludzkim towarzystwem, a wygląda na to, że Jasona nie toleruje bardziej niż innych. Wykazuje się wobec niego nie tylko ostentacyjnym lekceważeniem, ale otwartą agresją w myśl zasady: „mam zęby i nie zawaham się ich użyć”. Tak rozpoczyna się podróż, która ich odmieni, bo okazje się, że mają ze sobą więcej wspólnego, niż mógłby się wydawać.
Pies nie jest filmem zbyt oryginalnym. O trudnej przyjaźni człowieka z czworonogiem mieliśmy już mnóstwo produkcji. Wystarczy wspomnieć
K-9 z Jimem Belushim,
Turner i Hooch z Tomem Hanksem czy ostatni
Zew krwi z Harrisonem Fordem. Wszystkie te tytuły opierały się na tym samym schemacie. Podobnie jest i w debiucie reżyserskim Tatuma, ale pomimo wtórności tej opowieści ogląda się ją nad wyraz przyjemnie. Widz angażuje się w historię, bo nie jest zbyt skomplikowana i wydumana. Przedstawia trudną relację dwóch bratnich dusz. Bohaterowie spędzili na froncie tyle czasu, że nie potrafią się odnaleźć w normalnym społeczeństwie. Nie pamiętają, jak to jest spokojnie żyć. Lulu w każdym Arabie widzi potencjalnego terrorystę, którego trzeba unieszkodliwić. Briggs natomiast czuje, że poza wojskiem nic nie znaczy. Jest lekceważony przez otoczenie. Potrafi zbudować trwałe więzi jedynie z kolegami z jednostki. Choć nie chce się do tego przyznać, jest samotny. I to go najbardziej przeraża.
Channing Tatum opowiada nam historię, która bawi i wzrusza. Ma piękne przesłanie nie tylko dla weteranów, ale także zwykłych obywateli, którzy nie potrafią odnaleźć się w społeczeństwie. Gatunkowo jest to typowy fell good movie, który łączy dwie tematyki: traumę weteranów wojskowych z relacją człowiek-zwierze. To opowieść ponadczasowa, która dobrze sprawdza się teraz i będzie aktualna za 10 czy 15 lat. Twórcy nie silą się na jakieś tricki komputerowe jak w przypadku
Zewu krwi. Wszystko, co widzimy na ekranie, powstało bez użycia techniki komputerowej, co też trzeba docenić. Jestem zaskoczony, jak Channing dobrze sobie radzi, łącząc obie funkcje. Oczywiście, jest wspomagany za kamerą przez Reida Carolina, z którym pracował przy filmach
Magic Mike i
Magic Mike XXL.
Niekwestionowaną gwiazdą filmu jest Lulu, która kradnie prawie każdą scenę. Praca ze zwierzętami na planie nie jest najłatwiejsza. Widzowie dostrzegają trud, z którym musi się zmierzyć Briggs w starciu z owczarkiem belgijskim. Suka ma temperament typowego wojskowego, czyli nie przyjmuje rozkazów od byle kogo i często stawia na swoim.
Pies jest dobrze napisaną historią drogi, przy której nawet największy twardziel uroni łezkę. I od razu uspokajam, nie ma tutaj żadnych drastycznych scen, które mogłyby zasmucić wielbicieli czworonogów. Ta produkcja ma w sobie cechy melodramatu, ale są one bardzo dobrze zrównoważone z tymi typowo komediowymi, w których zarówno Channing Tatum, jak i sama Lulu sprawdzają się wybornie.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h